Weszłam zaspana do salonu. Rozpoczynałam lekcje na dziesiątą, z czego
bardzo się cieszyłam. Wczoraj wróciłam późno do domu, ale świetnie spędziliśmy
czas. Polubiłam go.
Chwyciłam jego dłonie, próbując podnieść się z
miejsca. Prawie mi się udało. Prawie. Straciwszy równowagę, poleciałam do
przodu. Uwiesiłam się na jego ramionach jak małpka, ratując się przed upadkiem.
Zaśmiał się, widząc moją bezradność. Zarumieniłam się pod jego rozbawionym
spojrzeniem. ZABIJĘ JE. Chrząknął, pomagając mi stanąć na nogi.
– Z rolkami
jest jak z łyżwami. Odpychać i przenoś ciężar z nogi na nogę. – Podał mi dłoń.
Chwyciłam ją niepewnie, robiąc pierwszy „krok”.
Zachwiałam się, wymachując wolną ręką we wszystkie strony, gdy jego dłoń
uratowała mnie przed upadkiem. Przełknęłam ślinę, próbując jeszcze raz. Prawa…
Lewa… Prawa… Lewa…
– Ugnij kolana.
– Chrząknął, próbując stłumić śmiech.
Pięknie. Wyglądałam jak pokraka.
Posłusznie wykonałam jego polecenie. Im szybciej się
to skończy, tym szybciej zdejmę to z siebie. Dasz radę. Prawa… Lewa… Prawa…
Lewa… Scott przyspieszył kroku, chcąc nadążyć za mną. Szło mi coraz lepiej.
Zaśmiałam się, kiedy brunet zaczął biec. Udało się! Prawa… Lewa… Prawa… Lewa…
Chwila… Gdzie zniknęła jego ręka?! Odwróciwszy głowę, spostrzegłam jego
przerażoną minę. Nim się zorientowałam, zjeżdżałam z dosyć sporej górki. Zaraz…
Co?! Wiedziałam, że to zły pomysł! Wiedziałam! Co teraz… Co teraz!
– James?!
– Hamuj! Nel!
Łatwo mówić! Oddychaj. Jak to robiła Eliza? Przypomnij
sobie… Ach! Z tyłu. Nie ma! Oddychaj. Wybałuszyłam oczy, widząc ostry zakręt.
„Co zrobiły tato? Wiem!” Zacisnęłam powieki. Raz… Dwa… Trzy! Rzuciłam się w
prawo, w przerwę pomiędzy drzewami. Potoczyłam się po trawie, zaciskając usta w
wąską linię. Krzyknęłam wystraszona, kiedy wpadłam w czyjeś ramiona. James. Bez
chwili zwłoki, wtuliłam się w bruneta roztrzęsiona.
– Jesteś cała?
– Położył dłonie na moich policzkach.
– Tak… Chyba
tak…
Ziewnęłam, zasłaniając odruchowo usta. Kiedy otworzyłam oczy, co ujrzałam?
Jamesa siedzącego z Maxem na kanapie. Brunet uśmiechnął się do mnie szeroko,
powstrzymując od śmiechu. Świetnie. Od rana wyglądałam wręcz pociągająco
Czekaj, wróć… Co robił Scott o wpół do dziewiątej w naszym salonie? Spojrzałam
pytająco na brata. Może on wyjaśni, dlaczego on tutaj siedzi.
– Rodzice musieli wyjechać wcześniej, więc
poprosili Jamesa, aby nas podwiózł. Sama wiesz, dlaczego – westchnął.
No tak… Gwałciciel nadal krążył po mieście. Szkoda, że tak często
wyjeżdżali, ale przynajmniej okazywali nam swoją miłość. Alec niejednokrotnie
powtarzał, że zlali go całkowicie. Jego opiekunowie również najczęściej
przebywali w pracy. Zostali jego jedyną rodziną, oprócz nich nie posiadał
nikogo. Skinąwszy głową, bez zastanowienia ruszyłam w stronę kuchni.
– Śniadanie masz w lodówce! –
krzyknął za mną.
Po dziewiątej siedziałam na tylnym siedzeniu czarnego Audi. Samochód w
końcu ruszył, gdy zdyszany Max zapiął pas. On kiedyś zapomni własnej głowy.
Liczyłam na to, że podczas ćwiczeń ominie mnie praca w parze z Tomem, tym
bardziej z Lily. Nadal próbowałam zrozumieć, że tak po prostu dał się złapać w
jej pułapkę. To do niego niepodobne. Sam mówił, że to żmija, więc dlaczego
wierzył jej za każdym razem? Może pomiędzy nimi coś zaiskrzyło, a ona tylko na
to czekała. Jeszcze trochę i uwolnię się od niej. Jeden rok. Spojrzałam
we wsteczne lusterko, w którym napotkałam wzrok Jamesa. Przyglądał mi się z
zainteresowaniem. Uniosłam pytająco brwi, na co wrócił do obserwowania drogi. W
oddali spostrzegłam zarys szkoły. Witaj, psychiatryku. Zerknęłam na
Maxa, który przegadał całą drogę z sąsiadem. To on pomógł mi wrócić do szkoły
po przygodzie z Tomem Hudsonem. Dodał sił, kiedy ich najbardziej zabrakło. Co
do bruneta… Nadal czekałam z przeprosinami za ten mały incydent z sokiem. Zrobię
to dzisiaj. Przygotowywałam się mentalnie na konfrontację z nim. Odpięłam
pas, starając się ignorować jego natarczywe spojrzenie.
– Dzięki – rzuciłam,
wychodząc.
– Nel! Zaczekaj! – Zamknąwszy
auto, Scott podbiegł do mnie. – Zaprowadziłabyś mnie do gabinetu dyrektora?
Prowadzę z Mattem zajęcia z bezpieczeństwa i będę wdzięczny za pomoc.
– Jasne. – Ruszyliśmy w
stronę szkoły. – Tylko – zatrzymałam go – jeśli jakaś blondynka się do mnie
przyczepi lub będzie coś mówiła, to proszę… zignoruj to. Dobrze?
– Bez problemu. – Uśmiechnął
się.
Zaraz jak tylko przekroczyliśmy próg szkoły, poczułam wlepione w nas
spojrzenia. Sensacja. Nel Adkins weszła z chłopakiem do szkoły. Zazwyczaj
unikałam ich spojrzeń. Kątem oka zauważyłam Toma, który z zazdrością przyglądał
się brunetowi. Mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie.
– Chyba zdążyłem kogoś zdenerwować –
szepnął.
– Skoncentruj swoją uwagę na
celu – odparłam beznamiętnie.
– Dobrze, ale to wyjaśnisz.
Lily przed gabinetem dyrektora. Świetnie. Myślałam, że pan Brown zapłacił
po ostatnim wybryku córki i dali jej spokój. Może w końcu kiedyś odpowie za
swoje czyny. W tej szkole pieniądze zapewniały jej ochronę. Pf… Oczywiście,
dopóki jej ojciec dostarcza tutaj stały przychód.
– Cześć, Nel! Przedstawisz
mnie koledze? – zapytała z uśmiechem, gdy zatrzymaliśmy się przed gabinetem.
Zignorowałam ją, siadając. – Nel? – posmutniała. – Przepraszam cię za to, co
ostatnio zrobiłam. Gdybym tylko wiedziała, że to cię tak zrani. – Przysiadła
się do mnie, łapiąc za dłoń. Jeszcze tego brakowało, żeby mnie dotykała. James
spojrzał na mnie pytająco. – Dobrze – powiedziała zrezygnowana. – Jeżeli
wybaczysz mi kiedyś, odezwij się. – Odeszła, zostawiając nas samych.
Scott przysiadł się do mnie.
– Odstawiła teatrzyk. –
Spojrzałam na Toma, obserwującego całą sytuację.
Westchnęłam cicho, odwracając wzrok.
– Widać to od razu. W
porządku? – Spojrzał w stronę chłopaka. Otworzyły się drzwi od gabinetu. –
Dokończymy później. – Ścisnął moją dłoń.
Spojrzałam na nasze splecione ręce. Odwzajemniłam uścisk.
– O, dzień dobry. – Podszedł
do nas dyrektor.
Speszony James natychmiast wstał, podając mu rękę. Poczułam dotkliwe zimno.
Zarumieniona spuściłam wzrok. Kolejny plus tego dnia, świetnie. Unikałam
plotek, ponieważ dopiero się z nimi uporałam.
– Dzień dobry. – Uśmiechnęłam
się do dyrektora. – Do zobaczenia, James – odeszłam.
Weszłam powoli na aulę. No tak, za piętnaście dziesiąta. Zawsze przed
czasem. Mruknęłam pod nosem, zajmując miejsce na materacu. Wyjąwszy
szkicownik, zaczęłam szkicować portret Jamesa. Od ogółu do szczegółu.
Nim się zorientowałam, miejsca zostały zajęte przez uczniów. Przez ten czas
zdążyłam zrobić ogólny zarys, który wyglądał całkiem przyzwoicie. Schowałam
szkicownik do torby, widząc, jak do pomieszczenia wszedł dyrektor wraz z
braćmi. Pewnie będzie trzeba dobrać się w pary. Odkąd dziewczyny
skończyły liceum, sielanka się skończyła. Kiedyś postanowiłam pracować z
przypadkową dziewczyną. Niestety, zostałam wypytana o całą sytuację, którą
zapoczątkowała Lily. Mężczyzna, uśmiechnąwszy się do nich, wyszedł z auli.
– Witamy – zaczął James. – Jesteśmy
tutaj, żeby poprowadzić dzisiejsze zajęcia z bezpieczeństwa.
– Zajmiemy się – podjął Matt –
zajęciami praktyczno-teoretycznymi. Teoretyka zajmie się wyjaśnianiem oraz
zastosowaniem praktyki. Nie ignorujcie tego, bo to bardzo ważne. Często się o
tym zapomina. Dzisiejszy temat brzmi: „Zachowanie się podczas możliwych ataków
lub wypadków”.
– Na sam początek, najczęstsza
sytuacja, do której jest wzywana pomoc. – James przełączył slajd. – Jesteście
świadkami bójki. Jak zachować zimną krew, kiedy również wy jesteście
zagrożeniu?
– Wbrew pozorom to prostsze, niż się
wydaje. – Matt rozłożył ręce. – Może poproszę na sam początek dwie osoby. Nel.
– Spojrzał na mnie. – Będziesz pracowała w parze z chłopakiem… w bordowej
bluzie – zwrócił się do Toma.
To przesada! Zabiję go za to. James spojrzał na mnie uważnie. W jego wzroku
dostrzegłam niepewność i współczucie. Z udawanym uśmiechem, weszłam na scenę.
Mężczyźni poinstruowali nas, co mamy robić. Świetnie! Przydzielono mi zagranie
ofiary. Chociaż… W końcu odegrałam tę rolę. Za każdym razem wierzyli Lily.
Przestać o tym myśleć! Sama się nakręcałam. Głupstwo.
Przez kolejne trzy godziny pracowałam z Tomem, który próbował nawiązać ze
mną jakikolwiek kontakt. Zawzięcie unikałam z nim rozmów, co utrudniało nam
pracę, przedłużając ją. Rana, którą po sobie zostawił, zabliźniła się, ale
blizna została. Dobrze o tym wiedział. Oparłam się o szkolny mur. James
zaproponował, że nas odwiezie. Chętnie skorzystam.
– Już jestem. – Uśmiechnął się do
mnie Scott. – Max zaraz przyjdzie, zapomniał czegoś… znowu. – Parsknęłam
śmiechem. – Nel. – Ruszyliśmy w stronę auta. – Przepraszam za Matta…
– Nie wiedział. – Przerwałam mu. –
Kiedyś w końcu trzeba zacząć żyć. W przyszłości będę pamiętała o odmowie. –
Westchnęłam. – Jeszcze raz dzięki, że robisz za naszego szofera. – Położyłam
plecak na siedzeniu.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Uśmiechnął się szeroko. – Spędzisz ze mną popołudnie?
Spojrzałam na niego uważnie. Postanowiłam chwycić się być może ostatniej
szansy. Odwzajemniłam uśmiech. Lubiłam, gdy się uśmiechał. Dołeczki dodawały mu
uroku.
– W parku, przy fontannie o
siedemnastej? – zaproponowałam. Skinął głową. – Zapomnij o rolkach. –
Uprzedziłam go.
– Skąd wiedziałaś? – Uniósł jedną
brew.
– Ostatnio powiedziałeś, że skoro
umiem już jeździć…
– …nie odpuszczę ci – dokończył,
przerywając mi z uśmiechem. – Dobrze, ale w takim razie stawiam lody – postawił
warunek.
– Spoko. – Wzruszyłam ramionami,
przypominając sobie o akcji z sokiem. Spoważniałam – James, przepraszam za to,
że wylałam na ciebie ten sok. To…
– Zapomnij o tym – przerwał mi ze
śmiechem. – Zasłużyłem. – Puścił mi oczko.
Moje policzki stały się delikatnie różowe. Świetnie! Dlaczego akurat
teraz?! Naprawę?!
– Jestem! – krzyknął wyczerpany Max.
– Zapomniałem książek.
Leżałam na łóżku, szkicując portret Jamesa. To zabawne, w jaki sposób się
poznaliśmy. Pierwszy raz potraktowałam kogoś w tak ordynarny sposób. Może nasza
znajomość się tym wyróżniała. Jeżeli będzie wyrażał ochotę… Jestem
pewna, że pozwolę mu się do siebie zbliżyć. Chociaż dostrzegałam
podobieństwo Jamesa do Toma. Oboje byli przystojni i zabawni. Liczyłam na to,
że historia zmieni bieg wydarzeń. Gra z Lily zawsze okazywała się bezsensowna,
ponieważ i tak wygrywała. Zastanawiało mnie, co jej takiego zrobiłam. Przecież…
Odebrała mi prawie wszystko. Cieszyłam się, że godność pozostała na swoim
miejscu. Ta żmija tylko marzy o panowaniu nad moim życiem. Jak się ono potoczy,
zależało tylko i wyłącznie ode mnie. Mój telefon zabrzęczał. Wiadomość na
grupie. Nadal zastanawiałam się, dlaczego Eliza nazwała ją „Nieposkromione
Tygrysy”.
ELIZA: Spotkamy się dzisiaj?:D
LEA: Brak planów ^^
NEL: Jestem zajęta :P
ELIZA: Uuuu… Widzę, że James działa ^^
LEA: To gdzie się z nim spotykasz? :D
NEL: To tylko kolega :P
W parku ;)
LEA: Jasne, wmawiaj sobie ;P
ELIZA: Lea, Nel potrzebuje czas, żeby przygotować
się na randkę ^^
LEA: Racja, zapomniałam xD
NEL: Dobry żart -,-
ELIZA: Ale o tym myślisz :P
NEL: Lecę :P
LEA: Czyżby nasza mała Nel się
zauroczyła? ^.^
Dokończyłam portret ostatnimi kreskami. Teraz wyglądał idealnie. Posiadał
oryginalne oczy. Trudno je odzwierciedlić, ale chyba choć trochę je
przypominały. Ziewnęłam. Hm… Zostały jeszcze dwie godziny do naszego spotkania,
więc postanowiłam się zdrzemnąć. Wykończenie całym dniem wygrało. Położyłam
głowę obok szkicownika, ponownie ziewając. I tak pewnie zaraz się obudzę.
**
*
Kurczę, spóźniała się dwadzieścia minut. W dodatku wyłączyła telefon.
Zacząłem krążyć po chodniku, marszcząc brwi. Może coś się stało, ale Eliza
poinformowałaby mnie. Zboczenie zawodowe. Pewnie coś ją zatrzymało albo
zapomniała. Nic. Kupię lody i pójdę do niej. Może spotkam ją po drodze.
Jagodowe powinny jej smakować. Po kilku minutach stałem pod drzwiami jej domu,
trzymając w ręce średniej wielkości pudełko z lodami. Zadzwoniłem po raz
kolejny dzwonkiem. Teraz zacząłem się o nią martwić. Spróbowałem dodzwonić się
do niej z tym samym skutkiem. Na pewno coś się stało. Co, jeśli ktoś ją
skrzywdził, kiedy szła na spotkanie? Ostatnio… Scott! Max otworzył drzwi,
patrząc na mnie zaspanym wzrokiem, kiedy zawiedziony zamierzałem wrócić do
domu.
– Cześć, stary. – Przeczesał ręką
włosy. – Coś się stało? – Spojrzał zdziwiony na pudełko lodów.
– Przepraszam, obudziłem cię. –
Podrapałem się po karku. – Umówiłem się z Nel. Nie pojawiła się, więc
pomyślałem, że coś się stało.
– Została w domu. Pewnie wyciszyła
telefon i poszła spać. – Ziewnął. – Schodami do góry, ostatnie drzwi po prawej.
– Ruszył po schodach.
Poszedłem na górę, według jego wskazówek. Uśmiechnąłem się, widząc na
drzwiach literki w kolorze miętowym, które tworzyły jej imię. Zapukałem,
odpowiedziała cisza. Wszedłem niepewnie do środka. Dziewczyna spała na łóżku z
ręką na szkicowniku. Urocze. Wyjąłem go delikatnie spod jej dłoni,
starając się być delikatnym. Uniosłem zaskoczony brwi. Naszkicowała… mój
portret, który wyglądał bardzo realistycznie. Uśmiechnąłem się mimowolnie,
spoglądając na dziewczynę.
*
Uśmiechnięta, otworzyłam oczy. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu.
Osiemnasta… James! Podniosłam się jak oparzona. Czekał na mnie! Dwanaście
połączeń od niego. Oczywiście, akurat dzisiaj zaspałam! Chwila. Gdzie mój
szkicownik? Skąd wziął się ten koc? Przerażona spojrzałam na Scotta, siedzącego
na kanopo-parapecie. Trzymał mój zeszyt. Pięknie. Brakowało tylko zepsucia
sobie u niego reputacji, która i tak wypadała marnie. Spojrzał na mnie
rozbawiony. Bez słowa odłożył zeszyt i wyszedł. Świetnie. Głupia, sama siebie
wkopałam! Koniec ze spaniem przed spotkaniami. Padłam zrezygnowana na
łóżko. Co teraz? Wytłumaczę się. Kiedy zamierzałam pobiec za nim, wszedł do
pokoju z pudełkiem lodów i dwoma łyżkami.
– Nie pojawiłaś się w parku, więc…
– Bardzo cię przepraszam –
przerwałam mu, na co się roześmiał.
Co go tak śmieszy? To, że go przepraszam? Bzdura. Panikuję bez powodu.
Zaczerwieniłam się. Co za wstyd.
– Nie pojawiłaś się w parku, więc –
przysiadł się do mnie – przyniosłem lody do ciebie. – Uśmiechnął się,
otwierając pudełko. Jagodowe? Eliza…
– Eliza ci powiedziała, prawda? –
westchnęłam zrezygnowana. – Mówiłam, że jestem duża. Obiecała, że przystopuje z
wtrącaniem się. – Spojrzał na mnie zaskoczony. – Co tak patrzysz? Powiedziała
ci, że jagodowe to moje ulubione, tak?
– Naprawdę? Trafiłem? – zaśmiał się.
Czyli jednak spełniła obietnicę? Rozbawiony podał mi łyżkę. – Tak się składa,
że to także mój ulubiony smak. – Mrugnął. – Wiesz, zabiorę cię gdzieś jeszcze
dzisiaj. – Uśmiechnął się tajemniczo. To spotkanie zaczynało powoli przypominać
randkę. Co gorsze, odpowiadało mi to. – A tak w ogóle, to nieźle rysujesz. –
Wstał po szkicownik.
– Yhm, dzięki. – Włożyłam łyżkę do
ust. – Mam swoją własną pracownię na poddaszu.
– Żartujesz? – Wybałuszył oczy, no
co się zaśmiałam. – Z czego się śmiejesz? – Przerzucił kilka kartek do przodu.
– Z niczego. – Zamknęłam mu
szkicownik. – Chodź, pokażę ci. – Zaprowadziłam go na poddasze, ciągnąc za
rękę. Otworzył szerzej oczy. – Tak, to moje – zaśmiałam się.
– Wow, naprawdę jesteś niezła –
stwierdził, oglądając rodzinny portret. – To też sama namalowałaś, prawda?
Obrazisz się, jeśli wezmę jeden?
– Aż tak bardzo ci się podobają? –
Wybałuszyła oczy. – Dobrze, wybierz coś.
– Który tylko zechcę? – Spojrzał na
mnie podejrzliwie, krążąc po pomieszczeniu.
Zaśmiałam się, przytakując głową. Przystawał przy każdym, powoli analizując
każdy ich szczegół. Dotarł do płótna zasłoniętego ścierką. Zapomniałam, że
nadal stał mój portret. Odsłonił go powoli.
– Ten. – Wziął go do ręki.
Zarumieniona, odwróciłam się do sztalugi. – Idziemy. – Pociągnął mnie
niespodziewanie za rękę, uśmiechając się tajemniczo. – Zaprowadzę cię gdzieś. –
Jednak najpierw odstawię to cudo do domu. – Zerknął na niego jeszcze raz.
Spacerując po mieście, odkryliśmy wiele wspólnych tematów. Okazało się
nawet, że tata często widział się z nim na komisariacie. Pewnie słyszał już o
mnie sporo. On lubił się przechwalać naszymi osiągnięciami, co nas denerwowało,
ale niewiele potrafiliśmy z tym zrobić. Zostało przeprowadzić małe
przesłuchanie i wziąć go na „dywanik”.
– Zawiążę ci teraz oczy. – Zatrzymał
się nagle. Chwila, co? Chyba sobie żartował. Lubiłam wiedzieć, gdzie idę. –
Jesteś bezpieczna. – Zaśmiał się, widząc moją minę. Szczerze w to wątpiłam. –
No już. – Zasłonił mój wzrok przed światem. Dlaczego mu na to pozwalałam?
Powinnam uderzyć go w twarz i uciec. Tak, jak uczył mnie tato. – Wezmę cię pod
rękę, żebyś czuła się pewniej.
Przełknęłam ślinę, spuszczając wzrok. Znowu się zawstydziłam.
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy poczułam jego oddech na mojej szyi. Co się ze mną
działo? Wariowałam.
*
Uśmiechnąłem się pod nosem, czując, jak drgnęła. Trzymając ją na rękach,
ruszyłem przed siebie. Jej policzki coraz bardziej czerwieniały. Zawstydzona
odwróciła głowę. Urocza. Dziewczyny mówiły, że od długiego czasu zachowywała
się jak własny cień. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale milczały.
Doszliśmy. Uwielbiałem to miejsce. Dziewczyna nadal trzymała się mojej
szyj. Oblizałem wargę. Speszona, natychmiast się puściła. Odwróciłem ją w drugą
stronę, dotykając gołych ramion. Stanąwszy za nią, odsłoniłem oczy.
– James… Mieszkam tu od siedemnastu
lat. – Czyli jednak znała to miejsce. Niespodzianka zawaliła. Szkoda. – Jestem
bardzo często na plaży, ale to jest cudowne. – Odwróciła się do mnie z
uśmiechem. – Skąd je znasz? – zapytała zaciekawiona.
– Mieszkałem w Los Angeles, zanim
wyjechałem na studia.
– Każdą dziewczynę tu
przyprowadzasz?
– Tylko te, które są tego warte. –
Założyłem kosmyk jej włosów za ucho.
Piękne oczy… Otrząsnąłem się z amoku, kiedy nagle zaczęło padać. Zdjąwszy
bluzę, podałem jej ją. Niespiesznie ruszyliśmy w drogę powrotną.
– Przepraszam, nie przewidziałem
deszczu – zaśmiałem się, gdy już staliśmy pod drzwiami domu.
– Myślę, że jakoś zdołam ci to
wybaczyć. – Przygryzła wargę, rumieniąc się po raz kolejny. – Dziękuję, że mnie
tam zabrałeś. Dobranoc.
– Dobranoc.
*
Bez zastanowienia pobiegłam do pokoju. Pospiesznie zamknęłam za sobą drzwi,
by uniknąć zbędnych pytań rodziców. Chociaż i tak wiedziałam, że tata wyglądał
przez okno. Zawsze to robił, kiedy wychodziłam z chłopakiem. Oparłam się o nie,
przygryzając wargę. To zaczynało być niepokojące. Jak to możliwe, że zaczął się
mi podobać starszy mężczyzna? Siedem lat to ogromna przepaść. W ogóle nie
powinnam o tym myśleć. Jesteśmy bardzo dobrymi SĄSIADAMI. To wszystko. Nic
więcej. Ta sytuacja to przypadek. Zapomnij.
**
Przerażona zbiegłam po schodach. Spóźnię się do szkoły! Oczywiście!
Zaspałam! Trudno, śniadanie zjem na miejscu. Przynajmniej uwolnię się
od towarzystwa Toma. Ariana w końcu wraca do szkoły, więc zamienię się parami.
Zamknąwszy w pośpiechu dom, ruszyłam w stronę szkoły.
– Podwieźć cię? – Stanęłam, słysząc
za plecami głos Jamesa.
– A praca? – zapytałam podejrzanie,
odwracając się.
– Przed chwilą dowiedziałem się, że
jeszcze dzisiaj poprowadzę u was zajęcia. – Podszedł bliżej. – Wsiadaj. –
Otworzył mi drzwi. Przegadaliśmy całą drogę, świetnie się bawiąc. – Słuchaj –
zaczął, drapiąc się po karku, gdy już zaparkował pod szkołą – to mój numer. –
Podał mi karteczkę. – Gdybyś czegoś potrzebowała, pisz. – Uśmiechnął się.
Schowałam ją do kieszeni. Zataiłam, że dostałam go już od Elizy, czułabym
się strasznie głupio i niezręcznie, tłumacząc pobudki przyjaciółki.
– Dzięki. – Odwzajemniłam uśmiech,
całując go w policzek.
Z pośpiechem wysiadłam z auta. Bez zastanowienia udałam się w stronę auli.
Całując go, zachowałam się jak desperatka, pragnąca uwagi. Tym razem naprawdę
coś sobie o mnie pomyśli. Zależało mi na naszej znajomości. Chyba za bardzo.
– Adkins! – krzyknął za mną kobiecy
głos. Świetnie! Brown. Czego znowu kombinowała?! – Nel, Nel, Nel… - westchnęła.
– Głupiutka Nel. Naprawdę myślisz, że masz jakiekolwiek szanse u Jamesa? Nawet
na ciebie nie spojrzy, skoro ma mnie pod nosem.
– James to mój znajomy…
– Jak Tom? – zaśmiała się,
przerywając mi.
– Zamknij się! – warknęłam.
– Przekonamy się. – Odeszła.
****
Cześć i czołem!
Zgadnijcie, kiedy go miałam dodać. Tak około miesiąc temu.
Mam nadzieje, że występują mniej rażące błędy.
Pozdrawiam!