2/16/2019

Rozdział 2


Weszłam zaspana do salonu. Rozpoczynałam lekcje na dziesiątą, z czego bardzo się cieszyłam. Wczoraj wróciłam późno do domu, ale świetnie spędziliśmy czas. Polubiłam go.

Chwyciłam jego dłonie, próbując podnieść się z miejsca. Prawie mi się udało. Prawie. Straciwszy równowagę, poleciałam do przodu. Uwiesiłam się na jego ramionach jak małpka, ratując się przed upadkiem. Zaśmiał się, widząc moją bezradność. Zarumieniłam się pod jego rozbawionym spojrzeniem. ZABIJĘ JE. Chrząknął, pomagając mi stanąć na nogi.
 – Z rolkami jest jak z łyżwami. Odpychać i przenoś ciężar z nogi na nogę. – Podał mi dłoń.
Chwyciłam ją niepewnie, robiąc pierwszy „krok”. Zachwiałam się, wymachując wolną ręką we wszystkie strony, gdy jego dłoń uratowała mnie przed upadkiem. Przełknęłam ślinę, próbując jeszcze raz. Prawa… Lewa… Prawa… Lewa…
 – Ugnij kolana. – Chrząknął, próbując stłumić śmiech.
Pięknie. Wyglądałam jak pokraka.
Posłusznie wykonałam jego polecenie. Im szybciej się to skończy, tym szybciej zdejmę to z siebie. Dasz radę. Prawa… Lewa… Prawa… Lewa… Scott przyspieszył kroku, chcąc nadążyć za mną. Szło mi coraz lepiej. Zaśmiałam się, kiedy brunet zaczął biec. Udało się! Prawa… Lewa… Prawa… Lewa… Chwila… Gdzie zniknęła jego ręka?! Odwróciwszy głowę, spostrzegłam jego przerażoną minę. Nim się zorientowałam, zjeżdżałam z dosyć sporej górki. Zaraz… Co?! Wiedziałam, że to zły pomysł! Wiedziałam! Co teraz… Co teraz!
 – James?!
 – Hamuj! Nel!
Łatwo mówić! Oddychaj. Jak to robiła Eliza? Przypomnij sobie… Ach! Z tyłu. Nie ma! Oddychaj. Wybałuszyłam oczy, widząc ostry zakręt. „Co zrobiły tato? Wiem!” Zacisnęłam powieki. Raz… Dwa… Trzy! Rzuciłam się w prawo, w przerwę pomiędzy drzewami. Potoczyłam się po trawie, zaciskając usta w wąską linię. Krzyknęłam wystraszona, kiedy wpadłam w czyjeś ramiona. James. Bez chwili zwłoki, wtuliłam się w bruneta roztrzęsiona.
 – Jesteś cała? – Położył dłonie na moich policzkach.
 – Tak… Chyba tak…

Ziewnęłam, zasłaniając odruchowo usta. Kiedy otworzyłam oczy, co ujrzałam? Jamesa siedzącego z Maxem na kanapie. Brunet uśmiechnął się do mnie szeroko, powstrzymując od śmiechu. Świetnie. Od rana wyglądałam wręcz pociągająco Czekaj, wróć… Co robił Scott o wpół do dziewiątej w naszym salonie? Spojrzałam pytająco na brata. Może on wyjaśni, dlaczego on tutaj siedzi.
 – Rodzice musieli wyjechać wcześniej, więc poprosili Jamesa, aby nas podwiózł. Sama wiesz, dlaczego – westchnął.
No tak… Gwałciciel nadal krążył po mieście. Szkoda, że tak często wyjeżdżali, ale przynajmniej okazywali nam swoją miłość. Alec niejednokrotnie powtarzał, że zlali go całkowicie. Jego opiekunowie również najczęściej przebywali w pracy. Zostali jego jedyną rodziną, oprócz nich nie posiadał nikogo. Skinąwszy głową, bez zastanowienia ruszyłam w stronę kuchni.
 – Śniadanie masz w lodówce! – krzyknął za mną.

Po dziewiątej siedziałam na tylnym siedzeniu czarnego Audi. Samochód w końcu ruszył, gdy zdyszany Max zapiął pas. On kiedyś zapomni własnej głowy. Liczyłam na to, że podczas ćwiczeń ominie mnie praca w parze z Tomem, tym bardziej z Lily. Nadal próbowałam zrozumieć, że tak po prostu dał się złapać w jej pułapkę. To do niego niepodobne. Sam mówił, że to żmija, więc dlaczego wierzył jej za każdym razem? Może pomiędzy nimi coś zaiskrzyło, a ona tylko na to czekała. Jeszcze trochę i uwolnię się od niej. Jeden rok. Spojrzałam we wsteczne lusterko, w którym napotkałam wzrok Jamesa. Przyglądał mi się z zainteresowaniem. Uniosłam pytająco brwi, na co wrócił do obserwowania drogi. W oddali spostrzegłam zarys szkoły. Witaj, psychiatryku. Zerknęłam na Maxa, który przegadał całą drogę z sąsiadem. To on pomógł mi wrócić do szkoły po przygodzie z Tomem Hudsonem. Dodał sił, kiedy ich najbardziej zabrakło. Co do bruneta… Nadal czekałam z przeprosinami za ten mały incydent z sokiem. Zrobię to dzisiaj. Przygotowywałam się mentalnie na konfrontację z nim. Odpięłam pas, starając się ignorować jego natarczywe spojrzenie.
  Dzięki – rzuciłam, wychodząc.
 Nel! Zaczekaj! – Zamknąwszy auto, Scott podbiegł do mnie. – Zaprowadziłabyś mnie do gabinetu dyrektora? Prowadzę z Mattem zajęcia z bezpieczeństwa i będę wdzięczny za pomoc.
  Jasne. – Ruszyliśmy w stronę szkoły. – Tylko – zatrzymałam go – jeśli jakaś blondynka się do mnie przyczepi lub będzie coś mówiła, to proszę… zignoruj to. Dobrze?
  Bez problemu. – Uśmiechnął się.
Zaraz jak tylko przekroczyliśmy próg szkoły, poczułam wlepione w nas spojrzenia. Sensacja. Nel Adkins weszła z chłopakiem do szkoły. Zazwyczaj unikałam ich spojrzeń. Kątem oka zauważyłam Toma, który z zazdrością przyglądał się brunetowi. Mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie.
 – Chyba zdążyłem kogoś zdenerwować – szepnął.
  Skoncentruj swoją uwagę na celu – odparłam beznamiętnie.
  Dobrze, ale to wyjaśnisz.
Lily przed gabinetem dyrektora. Świetnie. Myślałam, że pan Brown zapłacił po ostatnim wybryku córki i dali jej spokój. Może w końcu kiedyś odpowie za swoje czyny. W tej szkole pieniądze zapewniały jej ochronę. Pf… Oczywiście, dopóki jej ojciec dostarcza tutaj stały przychód.
  Cześć, Nel! Przedstawisz mnie koledze? – zapytała z uśmiechem, gdy zatrzymaliśmy się przed gabinetem. Zignorowałam ją, siadając. – Nel? – posmutniała. – Przepraszam cię za to, co ostatnio zrobiłam. Gdybym tylko wiedziała, że to cię tak zrani. – Przysiadła się do mnie, łapiąc za dłoń. Jeszcze tego brakowało, żeby mnie dotykała. James spojrzał na mnie pytająco. – Dobrze – powiedziała zrezygnowana. – Jeżeli wybaczysz mi kiedyś, odezwij się. – Odeszła, zostawiając nas samych.
Scott przysiadł się do mnie.
  Odstawiła teatrzyk. – Spojrzałam na Toma, obserwującego całą sytuację.
Westchnęłam cicho, odwracając wzrok.
  Widać to od razu. W porządku? – Spojrzał w stronę chłopaka. Otworzyły się drzwi od gabinetu. – Dokończymy później. – Ścisnął moją dłoń.
Spojrzałam na nasze splecione ręce. Odwzajemniłam uścisk.
  O, dzień dobry. – Podszedł do nas dyrektor.
Speszony James natychmiast wstał, podając mu rękę. Poczułam dotkliwe zimno. Zarumieniona spuściłam wzrok. Kolejny plus tego dnia, świetnie. Unikałam plotek, ponieważ dopiero się z nimi uporałam.
  Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się do dyrektora. – Do zobaczenia, James – odeszłam.
Weszłam powoli na aulę. No tak, za piętnaście dziesiąta. Zawsze przed czasem. Mruknęłam pod nosem, zajmując miejsce na materacu. Wyjąwszy szkicownik, zaczęłam szkicować portret Jamesa. Od ogółu do szczegółu.

Nim się zorientowałam, miejsca zostały zajęte przez uczniów. Przez ten czas zdążyłam zrobić ogólny zarys, który wyglądał całkiem przyzwoicie. Schowałam szkicownik do torby, widząc, jak do pomieszczenia wszedł dyrektor wraz z braćmi. Pewnie będzie trzeba dobrać się w pary. Odkąd dziewczyny skończyły liceum, sielanka się skończyła. Kiedyś postanowiłam pracować z przypadkową dziewczyną. Niestety, zostałam wypytana o całą sytuację, którą zapoczątkowała Lily. Mężczyzna, uśmiechnąwszy się do nich, wyszedł z auli.
 – Witamy – zaczął James. – Jesteśmy tutaj, żeby poprowadzić dzisiejsze zajęcia z bezpieczeństwa.
 – Zajmiemy się – podjął Matt – zajęciami praktyczno-teoretycznymi. Teoretyka zajmie się wyjaśnianiem oraz zastosowaniem praktyki. Nie ignorujcie tego, bo to bardzo ważne. Często się o tym zapomina. Dzisiejszy temat brzmi: „Zachowanie się podczas możliwych ataków lub wypadków”.
 – Na sam początek, najczęstsza sytuacja, do której jest wzywana pomoc. – James przełączył slajd. – Jesteście świadkami bójki. Jak zachować zimną krew, kiedy również wy jesteście zagrożeniu?
 – Wbrew pozorom to prostsze, niż się wydaje. – Matt rozłożył ręce. – Może poproszę na sam początek dwie osoby. Nel. – Spojrzał na mnie. – Będziesz pracowała w parze z chłopakiem… w bordowej bluzie – zwrócił się do Toma.
To przesada! Zabiję go za to. James spojrzał na mnie uważnie. W jego wzroku dostrzegłam niepewność i współczucie. Z udawanym uśmiechem, weszłam na scenę. Mężczyźni poinstruowali nas, co mamy robić. Świetnie! Przydzielono mi zagranie ofiary. Chociaż… W końcu odegrałam tę rolę. Za każdym razem wierzyli Lily. Przestać o tym myśleć! Sama się nakręcałam. Głupstwo.
Przez kolejne trzy godziny pracowałam z Tomem, który próbował nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt. Zawzięcie unikałam z nim rozmów, co utrudniało nam pracę, przedłużając ją. Rana, którą po sobie zostawił, zabliźniła się, ale blizna została. Dobrze o tym wiedział. Oparłam się o szkolny mur. James zaproponował, że nas odwiezie. Chętnie skorzystam.
 – Już jestem. – Uśmiechnął się do mnie Scott. – Max zaraz przyjdzie, zapomniał czegoś… znowu. – Parsknęłam śmiechem. – Nel. – Ruszyliśmy w stronę auta. – Przepraszam za Matta…
 – Nie wiedział. – Przerwałam mu. – Kiedyś w końcu trzeba zacząć żyć. W przyszłości będę pamiętała o odmowie. – Westchnęłam. – Jeszcze raz dzięki, że robisz za naszego szofera. – Położyłam plecak na siedzeniu.
 – Cała przyjemność po mojej stronie. – Uśmiechnął się szeroko. – Spędzisz ze mną popołudnie?
Spojrzałam na niego uważnie. Postanowiłam chwycić się być może ostatniej szansy. Odwzajemniłam uśmiech. Lubiłam, gdy się uśmiechał. Dołeczki dodawały mu uroku.
 – W parku, przy fontannie o siedemnastej? – zaproponowałam. Skinął głową. – Zapomnij o rolkach. – Uprzedziłam go.
 – Skąd wiedziałaś? – Uniósł jedną brew.
 – Ostatnio powiedziałeś, że skoro umiem już jeździć…
 – …nie odpuszczę ci – dokończył, przerywając mi z uśmiechem. – Dobrze, ale w takim razie stawiam lody – postawił warunek.
 – Spoko. – Wzruszyłam ramionami, przypominając sobie o akcji z sokiem. Spoważniałam – James, przepraszam za to, że wylałam na ciebie ten sok. To…
 – Zapomnij o tym – przerwał mi ze śmiechem. – Zasłużyłem. – Puścił mi oczko.
Moje policzki stały się delikatnie różowe. Świetnie! Dlaczego akurat teraz?! Naprawę?!
 – Jestem! – krzyknął wyczerpany Max. – Zapomniałem książek.

Leżałam na łóżku, szkicując portret Jamesa. To zabawne, w jaki sposób się poznaliśmy. Pierwszy raz potraktowałam kogoś w tak ordynarny sposób. Może nasza znajomość się tym wyróżniała. Jeżeli będzie wyrażał ochotę… Jestem pewna, że pozwolę mu się do siebie zbliżyć. Chociaż dostrzegałam podobieństwo Jamesa do Toma. Oboje byli przystojni i zabawni. Liczyłam na to, że historia zmieni bieg wydarzeń. Gra z Lily zawsze okazywała się bezsensowna, ponieważ i tak wygrywała. Zastanawiało mnie, co jej takiego zrobiłam. Przecież… Odebrała mi prawie wszystko. Cieszyłam się, że godność pozostała na swoim miejscu. Ta żmija tylko marzy o panowaniu nad moim życiem. Jak się ono potoczy, zależało tylko i wyłącznie ode mnie. Mój telefon zabrzęczał. Wiadomość na grupie. Nadal zastanawiałam się, dlaczego Eliza nazwała ją „Nieposkromione Tygrysy”.

ELIZA:                       Spotkamy się dzisiaj?:D
LEA:   Brak planów ^^
NEL:   Jestem zajęta :P
ELIZA:                       Uuuu… Widzę, że James działa ^^
LEA:   To gdzie się z nim spotykasz? :D
NEL:   To tylko kolega :P
W parku ;)
LEA:   Jasne, wmawiaj sobie ;P
ELIZA:                       Lea, Nel potrzebuje czas, żeby przygotować się na randkę ^^
LEA:   Racja, zapomniałam xD
NEL:   Dobry żart -,-
ELIZA:                       Ale o tym myślisz :P
NEL:   Lecę :P
LEA:   Czyżby nasza mała Nel się zauroczyła? ^.^

Dokończyłam portret ostatnimi kreskami. Teraz wyglądał idealnie. Posiadał oryginalne oczy. Trudno je odzwierciedlić, ale chyba choć trochę je przypominały. Ziewnęłam. Hm… Zostały jeszcze dwie godziny do naszego spotkania, więc postanowiłam się zdrzemnąć. Wykończenie całym dniem wygrało. Położyłam głowę obok szkicownika, ponownie ziewając. I tak pewnie zaraz się obudzę.

**
*

Kurczę, spóźniała się dwadzieścia minut. W dodatku wyłączyła telefon. Zacząłem krążyć po chodniku, marszcząc brwi. Może coś się stało, ale Eliza poinformowałaby mnie. Zboczenie zawodowe. Pewnie coś ją zatrzymało albo zapomniała. Nic. Kupię lody i pójdę do niej. Może spotkam ją po drodze. Jagodowe powinny jej smakować. Po kilku minutach stałem pod drzwiami jej domu, trzymając w ręce średniej wielkości pudełko z lodami. Zadzwoniłem po raz kolejny dzwonkiem. Teraz zacząłem się o nią martwić. Spróbowałem dodzwonić się do niej z tym samym skutkiem. Na pewno coś się stało. Co, jeśli ktoś ją skrzywdził, kiedy szła na spotkanie? Ostatnio… Scott! Max otworzył drzwi, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem, kiedy zawiedziony zamierzałem wrócić do domu.
 – Cześć, stary. – Przeczesał ręką włosy. – Coś się stało? – Spojrzał zdziwiony na pudełko lodów.
 – Przepraszam, obudziłem cię. – Podrapałem się po karku. – Umówiłem się z Nel. Nie pojawiła się, więc pomyślałem, że coś się stało.
 – Została w domu. Pewnie wyciszyła telefon i poszła spać. – Ziewnął. – Schodami do góry, ostatnie drzwi po prawej. – Ruszył po schodach.
Poszedłem na górę, według jego wskazówek. Uśmiechnąłem się, widząc na drzwiach literki w kolorze miętowym, które tworzyły jej imię. Zapukałem, odpowiedziała cisza. Wszedłem niepewnie do środka. Dziewczyna spała na łóżku z ręką na szkicowniku. Urocze. Wyjąłem go delikatnie spod jej dłoni, starając się być delikatnym. Uniosłem zaskoczony brwi. Naszkicowała… mój portret, który wyglądał bardzo realistycznie. Uśmiechnąłem się mimowolnie, spoglądając na dziewczynę.

*

Uśmiechnięta, otworzyłam oczy. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Osiemnasta… James! Podniosłam się jak oparzona. Czekał na mnie! Dwanaście połączeń od niego. Oczywiście, akurat dzisiaj zaspałam! Chwila. Gdzie mój szkicownik? Skąd wziął się ten koc? Przerażona spojrzałam na Scotta, siedzącego na kanopo-parapecie. Trzymał mój zeszyt. Pięknie. Brakowało tylko zepsucia sobie u niego reputacji, która i tak wypadała marnie. Spojrzał na mnie rozbawiony. Bez słowa odłożył zeszyt i wyszedł. Świetnie. Głupia, sama siebie wkopałam! Koniec ze spaniem przed spotkaniami. Padłam zrezygnowana na łóżko. Co teraz? Wytłumaczę się. Kiedy zamierzałam pobiec za nim, wszedł do pokoju z pudełkiem lodów i dwoma łyżkami.
 – Nie pojawiłaś się w parku, więc…
 – Bardzo cię przepraszam – przerwałam mu, na co się roześmiał.
Co go tak śmieszy? To, że go przepraszam? Bzdura. Panikuję bez powodu. Zaczerwieniłam się. Co za wstyd.
 – Nie pojawiłaś się w parku, więc – przysiadł się do mnie – przyniosłem lody do ciebie. – Uśmiechnął się, otwierając pudełko. Jagodowe? Eliza…
 – Eliza ci powiedziała, prawda? – westchnęłam zrezygnowana. – Mówiłam, że jestem duża. Obiecała, że przystopuje z wtrącaniem się. – Spojrzał na mnie zaskoczony. – Co tak patrzysz? Powiedziała ci, że jagodowe to moje ulubione, tak?
 – Naprawdę? Trafiłem? – zaśmiał się. Czyli jednak spełniła obietnicę? Rozbawiony podał mi łyżkę. – Tak się składa, że to także mój ulubiony smak. – Mrugnął. – Wiesz, zabiorę cię gdzieś jeszcze dzisiaj. – Uśmiechnął się tajemniczo. To spotkanie zaczynało powoli przypominać randkę. Co gorsze, odpowiadało mi to. – A tak w ogóle, to nieźle rysujesz. – Wstał po szkicownik.
 – Yhm, dzięki. – Włożyłam łyżkę do ust. – Mam swoją własną pracownię na poddaszu.
 – Żartujesz? – Wybałuszył oczy, no co się zaśmiałam. – Z czego się śmiejesz? – Przerzucił kilka kartek do przodu.
 – Z niczego. – Zamknęłam mu szkicownik. – Chodź, pokażę ci. – Zaprowadziłam go na poddasze, ciągnąc za rękę. Otworzył szerzej oczy. – Tak, to moje – zaśmiałam się.
 – Wow, naprawdę jesteś niezła – stwierdził, oglądając rodzinny portret. – To też sama namalowałaś, prawda? Obrazisz się, jeśli wezmę jeden?
 – Aż tak bardzo ci się podobają? – Wybałuszyła oczy. – Dobrze, wybierz coś.
 – Który tylko zechcę? – Spojrzał na mnie podejrzliwie, krążąc po pomieszczeniu.
Zaśmiałam się, przytakując głową. Przystawał przy każdym, powoli analizując każdy ich szczegół. Dotarł do płótna zasłoniętego ścierką. Zapomniałam, że nadal stał mój portret. Odsłonił go powoli.
 – Ten. – Wziął go do ręki. Zarumieniona, odwróciłam się do sztalugi. – Idziemy. – Pociągnął mnie niespodziewanie za rękę, uśmiechając się tajemniczo. – Zaprowadzę cię gdzieś. – Jednak najpierw odstawię to cudo do domu. – Zerknął na niego jeszcze raz.
Spacerując po mieście, odkryliśmy wiele wspólnych tematów. Okazało się nawet, że tata często widział się z nim na komisariacie. Pewnie słyszał już o mnie sporo. On lubił się przechwalać naszymi osiągnięciami, co nas denerwowało, ale niewiele potrafiliśmy z tym zrobić. Zostało przeprowadzić małe przesłuchanie i wziąć go na „dywanik”.
 – Zawiążę ci teraz oczy. – Zatrzymał się nagle. Chwila, co? Chyba sobie żartował. Lubiłam wiedzieć, gdzie idę. – Jesteś bezpieczna. – Zaśmiał się, widząc moją minę. Szczerze w to wątpiłam. – No już. – Zasłonił mój wzrok przed światem. Dlaczego mu na to pozwalałam? Powinnam uderzyć go w twarz i uciec. Tak, jak uczył mnie tato. – Wezmę cię pod rękę, żebyś czuła się pewniej.
Przełknęłam ślinę, spuszczając wzrok. Znowu się zawstydziłam. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy poczułam jego oddech na mojej szyi. Co się ze mną działo? Wariowałam.

*

Uśmiechnąłem się pod nosem, czując, jak drgnęła. Trzymając ją na rękach, ruszyłem przed siebie. Jej policzki coraz bardziej czerwieniały. Zawstydzona odwróciła głowę. Urocza. Dziewczyny mówiły, że od długiego czasu zachowywała się jak własny cień. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale milczały.
Doszliśmy. Uwielbiałem to miejsce. Dziewczyna nadal trzymała się mojej szyj. Oblizałem wargę. Speszona, natychmiast się puściła. Odwróciłem ją w drugą stronę, dotykając gołych ramion. Stanąwszy za nią, odsłoniłem oczy.
 – James… Mieszkam tu od siedemnastu lat. – Czyli jednak znała to miejsce. Niespodzianka zawaliła. Szkoda. – Jestem bardzo często na plaży, ale to jest cudowne. – Odwróciła się do mnie z uśmiechem. – Skąd je znasz? – zapytała zaciekawiona.
 – Mieszkałem w Los Angeles, zanim wyjechałem na studia.
 – Każdą dziewczynę tu przyprowadzasz?
 – Tylko te, które są tego warte. – Założyłem kosmyk jej włosów za ucho.
Piękne oczy… Otrząsnąłem się z amoku, kiedy nagle zaczęło padać. Zdjąwszy bluzę, podałem jej ją. Niespiesznie ruszyliśmy w drogę powrotną.
 – Przepraszam, nie przewidziałem deszczu – zaśmiałem się, gdy już staliśmy pod drzwiami domu.
 – Myślę, że jakoś zdołam ci to wybaczyć. – Przygryzła wargę, rumieniąc się po raz kolejny. – Dziękuję, że mnie tam zabrałeś. Dobranoc.
 – Dobranoc.

*

Bez zastanowienia pobiegłam do pokoju. Pospiesznie zamknęłam za sobą drzwi, by uniknąć zbędnych pytań rodziców. Chociaż i tak wiedziałam, że tata wyglądał przez okno. Zawsze to robił, kiedy wychodziłam z chłopakiem. Oparłam się o nie, przygryzając wargę. To zaczynało być niepokojące. Jak to możliwe, że zaczął się mi podobać starszy mężczyzna? Siedem lat to ogromna przepaść. W ogóle nie powinnam o tym myśleć. Jesteśmy bardzo dobrymi SĄSIADAMI. To wszystko. Nic więcej. Ta sytuacja to przypadek. Zapomnij.

**

Przerażona zbiegłam po schodach. Spóźnię się do szkoły! Oczywiście! Zaspałam! Trudno, śniadanie zjem na miejscu. Przynajmniej uwolnię się od towarzystwa Toma. Ariana w końcu wraca do szkoły, więc zamienię się parami. Zamknąwszy w pośpiechu dom, ruszyłam w stronę szkoły.
 – Podwieźć cię? – Stanęłam, słysząc za plecami głos Jamesa.
 – A praca? – zapytałam podejrzanie, odwracając się.
 – Przed chwilą dowiedziałem się, że jeszcze dzisiaj poprowadzę u was zajęcia. – Podszedł bliżej. – Wsiadaj. – Otworzył mi drzwi. Przegadaliśmy całą drogę, świetnie się bawiąc. – Słuchaj – zaczął, drapiąc się po karku, gdy już zaparkował pod szkołą – to mój numer. – Podał mi karteczkę. – Gdybyś czegoś potrzebowała, pisz. – Uśmiechnął się.
Schowałam ją do kieszeni. Zataiłam, że dostałam go już od Elizy, czułabym się strasznie głupio i niezręcznie, tłumacząc pobudki przyjaciółki.
 – Dzięki. – Odwzajemniłam uśmiech, całując go w policzek.
Z pośpiechem wysiadłam z auta. Bez zastanowienia udałam się w stronę auli. Całując go, zachowałam się jak desperatka, pragnąca uwagi. Tym razem naprawdę coś sobie o mnie pomyśli. Zależało mi na naszej znajomości. Chyba za bardzo.
 – Adkins! – krzyknął za mną kobiecy głos. Świetnie! Brown. Czego znowu kombinowała?! – Nel, Nel, Nel… - westchnęła. – Głupiutka Nel. Naprawdę myślisz, że masz jakiekolwiek szanse u Jamesa? Nawet na ciebie nie spojrzy, skoro ma mnie pod nosem.
 – James to mój znajomy…
 – Jak Tom? – zaśmiała się, przerywając mi.
 – Zamknij się! – warknęłam.
 – Przekonamy się. – Odeszła.

****
Cześć i czołem!
Zgadnijcie, kiedy go miałam dodać. Tak około miesiąc temu.
Mam nadzieje, że występują mniej rażące błędy.
Pozdrawiam!