Od ślubu minęły cztery dni. Tom milczał, więc uznałam, że najzwyczajniej potrzebował
osoby towarzyszącej na uroczystość. Trochę mi przykro. Może jednak
przeprowadzka pochłonęła większość jego czasu. Poza tym mówił, że wyjeżdża na
trochę i poniekąd zazdrościłam mu tego wyjazdu. Marzyłam o odpoczynku oraz o
tym, żeby znaleźć się jak najdalej od Brown. Obiecał, że pokaże mi wszystkie
zdjęcia, które zrobi. Zataił swoje miejsce docelowe, wzmagając tym moją
ciekawość. Zapewnił mnie, że parę z nich trafi pod mój pędzel. Czekałam na to z
niecierpliwością. Uśmiechnęłam się, widząc skończony portret Matta,
obejmującego Elizę w pasie. Naprawdę uroczo razem wyglądali. Dziewczyna
poświęciła się prawie całą sobą ślubowi, co przewidzieliśmy, jednak Matt
narzekał, że przestała zwracać na siebie uwagę. Przede wszystkim zarywała
nocki, planując zajmowane przez gości miejsca. Mimo że pospieszyli się z nim,
większość spraw organizacyjnych pozapinali już na ostatni guzik. Mężczyzna
martwił się o nią, ponieważ cierpiało na tym zdrowie brunetki. Rozmawiałam już
o tym z Leą. Wspólnie uzgodniliśmy, że powinnyśmy jej to uświadomić i bardziej
zaangażować się w organizację. Nawet jeżeli sami wszystko wybierali, pojedziemy
z Edwards po potrzebne rzeczy.
Odłożywszy ich portret, by wysechł, na sztaludze postawiłam nowe płótno.
Obiecałam pani Brown, że namaluję ją wraz z mężem. Wczoraj mi wysłała jedno ze
ślubnych zdjęć. Cieszyłam się, że wkrótce zakończenie roku, co oznaczało
spędzenie więcej czasu w pracowni. Uśmiechnęłam się, widząc jak ojciec Lily
przytula do siebie żonę. Wykonawszy początkowy zarys, usiadłam na fotelu,
znajdującym się pod oknem. Może faktycznie powinnam dać blondynce szansę. Tom
ją ode mnie dostał. Tylko że on żałował, tego, co się stało. A ona? Nadal
brnęła w tę swoją grę, przekupywania wszystkich na swoją stronę. Czasami
przychodziło mi na myśl wykrzyczenie jej wszystkiego w twarz. Powstrzymywał
mnie jednak fakt, że James się z nią zakolegował. Zastanawiałam się, jak
wyglądała ich relacja. Brown oczekiwała czegoś więcej. Tylko czego? Czy
naprawdę Scott się jej podobał? Mężczyzna widział w niej prawdopodobnie tylko
koleżankę. W takim razie, dlaczego troszczył się o nią bardziej niż o
przyjaciółkę? Rozumiałam, może i potrafiłam znieść dużo, ale potrzebowałam tyle
samo troski. Odkąd pamiętałam, pakowałam się w jakieś kłopoty. Czy przyjaźń z
tą dziewczyną okaże tylko kolejnym błędem życia do kolekcji? Westchnąwszy,
przymknęłam oczy.
– Nel! – po domu rozszedł się krzyk
mojej rodzicielki. – Przyniesiesz mi zielony segregator z gabinetu? – zapytała
z wyczuwalną nadzieją w głosie.
Była wyczerpana. Wiedziałam to. Czasami odnosiłam wrażenie, że zdecydowanie
za dużo na siebie brała. Dobrze, że tata o nią dbał i pilnował, by dbała o
siebie i zdrowie. Wielokrotnie słyszałam, jak się o to kłócili. Po długiej
argumentacji przyznawała mu rację. Dobrze wiedziała, że przesadzała.
– Już idę! – odkrzyknęłam, ruszając
do ich wspólnego gabinetu.
Po raz tysięczny przypatrywałam się zdjęciom zawieszonym na korytarzu. Jako
rodzina zawsze się zgrywaliśmy pomimo konfliktów. Kłótnie kończyły się
zazwyczaj kompromisem. Kochałam ją za to. Nawet jeśli bardzo źle się działo,
polegaliśmy na sobie. Uśmiechnęłam się, widząc zdjęcie ślubne rodziców. Mój
chrzestny podobno nieźle się na nim spił. Z tego, co słyszałam, próbował
podrywać jakąś sześćdziesięcioletnią ciotkę. Wiedziałam na pewno, że od tamtego
dnia unikał jej, jak ognia, ponieważ w ramach zemsty (poniekąd ją ośmieszył),
wypominała mu to przy każdym spotkaniu. Szczerze mu współczułam.
Wszedłszy do gabinetu, rozejrzałam się po półkach, jednakże nie znalazłam
szukanego segregatora. Mnóstwo niebieskich i białych, ale żadnego zielonego.
Zajrzałam niepewnie, do szafki w biurku mamy. Grzebiąc w jej dokumentach,
zachowałam się nietaktownie, ale niejednokrotnie prosiła mnie, bym coś z niego
przyniosła. Jest! To ten. Swoją drogą, ciekawe, nad czym teraz
pracowali. Zawsze pozwalali mi patrzeć na dokumenty, pod warunkiem, że to, co
przeczytałam, zachowałam dla siebie. Oczywiście szef rodziców o wszystkim
wiedział, sam wyraził na to zgodę, co mnie zdziwiło. Eliza stwierdziła, że zrobił
to, ponieważ się mu podobam. Richard Miles to bardzo przystojny mężczyzna z
niestety charakterem typowego kobieciarza. Trzydziesto pięcio latek skarżył się
na brak kobiety, na co w pełni swoim zachowaniem zasłużył. Przyznałam, że zawód
rodziców z gruntu wzbudzał ciekawość, mimo to wolałam studia artystyczne.
Zajrzałam na pierwszą z kartek. Sąd... przyznaje prawa rodzicielskie państwu
Adkins nad Nel Seyfierd. Co?! To jakaś chora pomyłka. Mało śmieszny żart!
Przecież nawet obcy ludzie twierdzili, że przypomniałam mamę! Okłamali mnie?!
Wyciąganie pochopnych wniosków jest błędne. Uspokój się... Na co się łudzę! Wyciągnąwszy
kartkę, ruszyłam do salonu. Dlaczego to przede mną zataili? Przez
osiemnaście lat myślałam, że jestem ich rodzoną córką! Bali się? Słabe wytłumaczenie
na to, że to ukrywali! Weszłam zdenerwowana do salonu, przykuwając uwagę
zdziwionej kłamczuszki.
– Jak długo?! – zapytałam, niemal
krzycząc. – Jak długo zamierzaliście to ukrywać? – Rzuciłam w nią dokumentem.
Podniosła go, zakrywając dłonią usta. Zgadywałam, co teraz myślała.
Domyślałam się, że zaplanowała to inaczej. Zagryzłam wargę, próbując
powstrzymać łzy. Przeniosła wzrok na mnie, podchodząc, ale się cofnęłam.
– Nel proszę, daj wytłumaczyć. To...
Nim zdążyłam usłyszeć resztę, wybiegłam z domu, wpadając na tatę.
Zdziwiony, spróbował mnie zatrzymać, ale się wyrwałam. Zaniechując
bezpieczeństwa, przebiegłam przez ulicę. W ostatniej sekundzie usunęłam się z
drogi rozpędzonemu samochodowi. Świetnie! Wykazałaś się odpowiedzialnością!
Przez swoją głupotę prawie straciłam życie. Biegłam tak szybko, jak tylko
potrafiłam. Z braku sił i uczucia bólu w kostce, upadłam pod drzewem na kolana,
dając upust łzom. Oparłszy się o pień drzewa, podkuliłam nogi. Rozumiałam...
Rozumiałam, że bali się mnie stracić. Rozumiałam! Nie szukałabym swoich
biologicznych rodziców! To moi teraźniejsi opiekunowie zapewnili mi miłość i
kochający dom. Christopher i Anne Adkins to moja rodzina. Kochałam ich. Bolało,
że ukrywali przede mną prawdę. Pociągnęłam nosem, czując kolejne łzy
napływające do oczu. Zawiedli mnie. Uczyli nas, że na miano rodziców
zasługiwali ci, którzy kochali i wychowywali, zapewniając stabilny dom. Teraz
już wiedziałam, co zamierzali tym uzyskać. Zabezpieczyli się na przyszłość.
Jęknęłam, ponownie czując ucisk i ból w klatce. Szlag. Znowu to samo.
– Nel. – Wzdrygnęłam się, słysząc
imię wypowiedziane przez Jamesa. – Nel – powtórzył, kucając przede mną. – Oni
cię kochają. Zawsze będziesz ich córką. – Dotknął mojego łokcia. – Neli,
popatrz na mnie. – Siedziałam w bezruchu.
Jeśli przyszedł mnie przekonywać, że powinnam tam teraz wrócić, niech idzie
tam, skąd przyszedł. Potrzebowałam samotności, by wypłakać się, wyżalić i
wszystko przemyśleć. Roztrzęsiona, powiedziałabym coś, czego gorzko pożałuję.
Wiedziałam, że dojdziemy do porozumienia, ponieważ wszczynanie kłótni niewiele
pomagało. Poczułam, jak siada naprzeciw, stykając się swoimi nogami z moimi.
– Neli, popatrz na mnie – powtórzył
cierpliwie, z czułością. Niechętnie wykonałam jego prośbę. – Kochają cię. –
Położył dłoń na moim policzku, ocierając kciukiem łzy.
Milczałam. Patrzyłam mu w oczy, próbując wykrztusić z siebie choćby jedno
słowo. Potrzebowałam go. Spuściłam wzrok na swoje dłonie.
Nim zorientowałam się, co się działo, siedziałam na kolanach mężczyzny,
otulona ramionami. Wtuliłam się w niego, płacząc.
– Też ich kocham – załkałam. – Boli
mnie, że okazali się taką...
– Shhh... – przerwał mi, głaszcząc
mnie po włosach. – Wiem. – Pocałował mnie w skroń. – Oni też wiedzą. – Zaczął
mnie kołysać. – Błagam. Uważaj następnym razem, w jaki sposób przebiegasz przez
ulicę. Codziennie widzę ludzi, którzy zginęli w ten sposób – głos mu zadrżał. –
Postąpiłaś nieodpowiedzialnie!
Zacisnęłam mocniej ręce, słuchając bicia jego serca. Życie coraz bardziej
się komplikowało, a James wspierał mnie jak anioł stróż. Zawsze pojawiał się,
gdy tego potrzebowałam. Nawet wtedy, gdy samochód potrącił naszego psa.
Uśmiechnęłam się, uspokajając się.
– Dziękuję, James, że jesteś. –
Pociągnęłam nosem, zostając w tej samej pozycji.
– Zawsze będę – szepnął. – Pokażę ci
coś – zaczął niepewnie, odsuwając się ode mnie.
Spojrzałam na niego pytająco.
– Zaufaj mi, nieważne dokąd cię
zaprowadzę.
– Zgadzam się.
Zagryzłam wargę, czując nadal jego rękę na biodrze. Przez całą drogę
obejmował mnie, jakby bał się, że zrezygnuję. Lubiłam czuć jego bliskość,
ponieważ działała uspokajająco i pozwalała opanować moje emocje. Zachichotałam,
widząc jego skupianą na drodze minę. Spiął mięśnie, jakby wahał się nad
decyzją.
– Jesteśmy. – Stanęliśmy przed dość
dużym budynkiem, otoczonym poniszczonym płotem i bramą.
Spojrzałam na chłopaka, marszcząc brwi. Pociągnął mnie w stronę uliczki.
Zaczynałam się coraz bardziej bać tego, co tam czekało. Na pewno zadbał o
bezpieczeństwo, ale ten budynek wyglądał dość przerażająco. Został obdarty z
tynku, pozostawiając dziury z nagimi cegłami. Poniszczone okna z widocznymi
pęknięciami, nadawały się do wymiany. Cofnęłam się, widząc tylko połowę
schodów. Brunet spojrzał na mnie pytająco, ale nie zareagowałam. Bałam się z
tam wchodzić. Mężczyzna z powrotem objął mnie w pasie, dodając odwagi.
Spojrzałam na niego niepewnie, na co się wyraźnie zirytował.
W końcu weszliśmy przez – o dziwo, nowe drzwi. Znajdowaliśmy się w średniej
wielkości, nieco obskurnym hallu. Ze ścian odchodziła farba, a po obu stronach
wisiały schludne wieszaki. W pomieszczeniu znajdowały się dwie pary drzwi oraz
korytarz. Na jednych z nich została przymocowana plakietka ze zdartym napisem.
Przybliżyłam się do przyjaciela. Scott to policjant, przecież znał się na
prawie. Ku mojemu niezadowoleniu, puścił biodro. Zamiast tego, złapał za rękę,
skręcając w prawo. Weszliśmy do wnętrza przypominającego jadalnio-salon.
Zaskoczona spojrzałam na Scotta.
– Witaj w domu dziecka. – Uśmiechnął
się smutno. – Zostali wyrzuceni z poprzedniego budynku, a w zamian dostali to
coś.
– Jejms! – z korytarza dobiegł nas
piskliwy krzyk małej dziewczynki.
Mała rzuciła się mu na szyję, wtulając się w niego.
– Plyszedłeś jus po mnie? – zapytała
z iskierkami w oczach.
– Nadal nad tym pracuję. – Puścił
jej oczko, postawiając na ziemi.
Przyjrzałam się uważniej dziewczynce, która wyglądała na około pięć lat.
Miała jasne blond włosy, sięgające do łopatek oraz duże niebieskie oczy.
Zadarła lekko nosek, patrząc na mnie. Poprawiwszy swoją sukienkę, wciągnęła
swoja malutką dłoń.
– Jestem Emily. – Uścisnęłam ją
lekko, kucając przed nią. – Jesteś dziewcyną Jejmsa? – wypaliła nagle. – Bo
wies...
– Nie – zgromił ją wzrokiem.
– Jak tam chcesz, tylko...
– Emily – upomniał ją zirytowany.
– No dobrze, tleba było mówić, ze to
jest sekret. – Przytuliła się do mnie.
– Wies, ze to moze mój nowy tatuś? –
Wskazała na bruneta.
Spojrzałam na niego, spod uniesionych brwi. Pierwszy raz usłyszałam o takim
pomyśle. Najwyraźniej czekał na wyrok sądu, ponieważ adopcja to trudny proces.
Zwłaszcza jeżeli chodziło o samotnych rodziców. Odczułam ogromną wdzięczność
wobec rodziców, za to, że mnie przygarnęli. To miejsce przypominało opuszczony
dom. Dzieci potrzebowały kochającego domu i rodziny.
– Nie słuchałaś! – Dziewczynka
tupnęła nogą.
– Przepraszam, zamyśliłam się. –
Zacisnęłam zęby, próbując stłumić śmiech.
– To pobawisz się ze mną? Duzio o
tobie słyszałam. – Uśmiechnęła się szeroko.
– Emily! – zgromił ją James.
– Oczywiście.
Po chwili siedzieliśmy w niewielkim żółtym pokoju. Mała bez chwili
zastanowienia podbiegła do jednego z czterech łóżek i wyciągnęła spod poduszki
pomiętą szmacianą lalkę. Pogładziła jej rude włosy, wydymając usta. Rozczuliłam
się, widząc, jak podaje mi rękę lalki, bym się z nią przywitała. Uścisnęłam ją,
udając przejętą.
– Nel, poznaj Lulu. Lulu to jest
plysła dziewcyna...
– Emily. – Brunet zamknął oczy.
– Jejms! Sam przeciez mówiłeś, ze...
– Emi, pokażesz Nel, jakie masz dla
niej sukienki?
– Zapomniałabym. – Stuknęła się
rączką w czoło.
Ponownie „zanurkowała” pod poduszkę. Zerknęłam na Scotta, który wpatrywał
się w nią jak w obrazek. Zastanawiałam się, co go skłoniło do podjęcia decyzji
o adopcji. Wątpiłam, by wpadł na to, jak za pstryknięciem palców.
Przeanalizowałam jeszcze raz moment pojawiania się przyjaciela. Tata pewnie go
poprosił, by za mną poszedł, chociaż oboje powinni być w pracy. Cieszyłam się z
jego obecności, ale to trochę podejrzane. Wzdrygnęłam się, czując męską dłoń na
ramieniu. Zerknęłam na Jamesa, który pomagał Em. Chwila... Odwróciłam się
speszona za siebie. Uniosłam niepewnie wzrok na twarz nowoprzybyłego mężczyzny.
Patrzył na mnie ze ściągniętymi brwiami.
– Cześć Joel. – Twarz bruneta
pojaśniała. – To jest Nel.
– Adkins, miło mi. – Wyciągnęłam w
stronę blondyna rękę.
– Story, również. – Uścisnąwszy ją
krótko, usiadł na jednym z łóżek.
– J jest synem kobiety, która jest
dyrektorem tej placówki. No, Em, pokaż Nel sukienki, a ja poszukam twój zeszyt.
– Schylił się do jej różowego plecaka.
Mała z zafascynowaniem przedstawiała mi kreacje, w które ubierała lalkę.
Zerknęłam na zielonookiego, biorąc do ręki jedną z sukienek. Bezkarnie
wpatrywał się w tyłek Jamesa opinany przez jeansy, zagryzając wargę. Skrzywiłam
się na myśl o jego wyobrażeniach. Oczywiście, tyłek miał niezły i to bardzo,
ale uczęszczał regularnie na siłownię, więc go wypracował. Mnie też się on
podobał, ale wzrok, jakim na niego patrzył, był obleśny. Niech to! Przyłapał
mnie. Zmierzył mnie chłodnym wzrokiem. Wzdrygnęłam się pod nim, wracając do
oglądania sukienek. Wzbudził we mnie ciekawość czy brunet wiedział, że chłopak
wręcz pożerał go wzrokiem. Wolałam zapomnieć, co siedziało w jego głowie.
Uśmiechnęłam się do Emily, kiedy podała mi ostatnią sukienkę.
– Ta jest moją ulubioną. Lulu ubiela
ją na specjalne okazje.
– Mam. – Brunet wyciągnął fioletowy
zeszyt. – Leżał na samym dnie, Em. – Spojrzał na nią pobłażliwie.
– Pokaze ci mój najlepszy lysunek! –
zapiszczała zadowolona. – Jestem na nim ja, Joel i Jejms! – Wyprostowała się
dumnie.
Spojrzałam na blondyna, który uśmiechał się cwanie, patrząc na poczynania
małej.
– Też tak uważam – wtrącił
spokojnie, na co James parsknął śmiechem.
– Podoba ci się wszystko, na czym
jesteś.
– A to moja wina, że bije ode
mnie...
– Zlazłam! – Zafascynowana podsunęła
mi zeszyt pod nos.
Zapatrzyłam się, widząc rysunek, na którym James trzymał małą za rękę.
Przeniosłam wzrok na trzecią postać. Stała z boku z delikatnym uśmiechem na
twarzy.
– Lubisz lysować? – zagadnęła.
– Uwielbiam. Rodzice zrobili mi na
poddaszu pracownię. – Zaśmiałam się, przekładając kartki.
– Naplawdę?! – Wytrzeszczyła oczy. –
A dasz mi coś namalować? Jejms mówił, że uwielbia patleć...
– Em! – warknął niespokojnie James.
– Oczywiście – poczochrałam jej
włosy, na co jęknęła niezadowolona.
Przez resztę spotkania James pilnował, żeby Emi trzymała język za zębami,
powstrzymując ją przed powiedzeniem czegoś mało komfortowego. To zabawne
patrzeć, jak próbował ją uciszyć swoją przyszłą córeczkę. Razem wyglądali
naprawdę uroczo. Przykro mi, że mała znajdowała się z innymi dzieciakami w
takim miejscu. Dostaliśmy mnóstwo laurek i obrazków od dzieci, które się do nas
zbiegły. Blondyneczka stała zazdrosna, kiedy niektóre z nich siadały nam na
kolanach. Ba! Jedno nawet zepchnęła! Przygryzłam wargę, czując napływające do
oczu łzy. Dlaczego nikt się nimi nie interesował? Co prawda niektóre to
rozrabiaki, próbujące zwrócić na siebie uwagę. One potrzebowały tylko odrobiny
uwagi i miłości. Zdecydowana większość z nich spędzi całe swoje życie w domu
dziecka, dopóki do osiągnięcia pełnoletności.
Wzdrygnęłam się ponownie na myśl o Joelu. Przy każdej sposobności, patrzył
się bezkarnie na tyłek Scotta, oblizując usta oraz dotykał go, kiedy tylko
przytrafiła się sposobność. Westchnęłam, zatrzymując się przed domem. Czując,
jak James obejmuje mnie w pasie, wtuliłam się w niego. Pocałował mnie w czoło.
– Będziesz przy mnie, gdy będę z
nimi rozmawiała? – zapytałam, połykając łzy.
– Zostanę w pokoju. – Potarł moje
ramię. – Będzie dobrze, zobaczysz. Jestem tego pewien. – Przepuścił mnie, bym
weszła pierwsza do domu.
Weszłam niepewnie, rozglądając się. Spojrzałam na mamę, tulącą się do taty.
Wiedziałam, że płakała. Mężczyzna odwrócił w moim kierunku wzrok. Patrzyłam w
jego zaszklone oczy, widząc w nich skruchę. Szepnął coś do rodzicielki,
ponieważ ta od razu odwróciła się w moją stronę.
– Nel! – Podbiegła do mnie,
zamykając w szczelnym uścisku. – Tak bardzo się bałam. – Pocałowała mnie w
czoło, płacząc.
– Skarbie, nie rób tak więcej. –
Tata objął nas. – Nigdy. To było nierozsądne! Ten samochód prawie cię potracił!
Siedzieliśmy na sofie czekając, aż James przyniesie nam herbatę. Wiedziałam,
że powinnam zostać z nimi sama, ale obecność bruneta dodawała mi odwagi.
– Dziękuję, kochanie – zwróciła się
do niego, mama.
– Proszę bardzo. – Uśmiechnąwszy
się, skierował się w stronę schodów.
– Długo staraliśmy się dziecko –
zaczęła mama – jednak wszystkie nasze starania szły na marne. Usłyszałam od
lekarzy, że nie będę mogła mieć dzieci. W jednej chwili cały świat zawalił mi
się na głowę. Próbowałam nawet rozstać się z tatą, ale szybko wybił mi ten
pomysł z głowy. Pewnego dnia zaproponował, żebyśmy zaadoptowali dziecko. Z
początku podeszłam do tego sceptycznie. Bałam się, że nigdy nie zostanę
pokochana jak matka. Jednak po długich namowach, zgodziłam się. – Spojrzała na
swojego męża.
– Kiedy weszliśmy do domu dziecka,
usłyszeliśmy płacz. Uspokajały cię trzy opiekunki. – Zaśmiał się przez łzy. –
Ani myślałaś o posłuchaniu ich. Weszliśmy niepewnie do pokoju, widząc jak te
trzy kobiety stoją nad twoim łóżeczkiem i zastanawiają się co zrobić. Kiedy do
ciebie podeszliśmy, zaczęłaś się uspokajać. W pomieszczeniu rozbrzmiał twój
śmiech. Niecierpliwiłaś się, wyciągając w naszą stronę swoje rączki. Już wtedy
wiedzieliśmy, że będziesz nasza. – Uśmiechnął się na to wspomnienie.
– Dlaczego to przede mną
ukrywaliście?
– Wiele razy próbowaliśmy zacząć ten
temat, naprawdę – zapewniła mama.
– Bardzo wam dziękuję, że
pokochaliście mnie jak własne dziecko. Zapewniliście mi cudowny dom, spośród
tylu osieroconych. Wiem, że wiele dzieci powinno znaleźć się na moim miejscu.
Bardzo was kocham. Boli mnie, że tak mało mi ufaliście. Rozumiem wasz strach o
to, że poszukam ludzi, którzy... mnie zrobili. – Tata parsknął śmiechem. – Może
nawet przeszłoby mi to przez głowę, ale mam ich gdzieś. Wiem, że nie zasługują
na moją uwagę. Mamo, tato, to wy jesteście moim rodzicami. To wy pomagaliście
stawiać mi pierwsze kroki i uczyliście mówić. Kochaliście mnie jakbym...
– Jesteś naszym dzieckiem – wtrącił
tata.
– Jestem. Kocham was. – Wtuliłam się
w mamę.
– Wybaczysz nam? – zapytała z
nadzieją w głosie.
– Tak naprawdę... nie mam czego.
Teraz to widzę.
– Mądra dziewczyna. – Pocałował mnie
w głowę tato. – Leć do Jamesa, czeka.
– To poczeka.