6/22/2019

Rozdział 7


Od ślubu minęły cztery dni. Tom milczał, więc uznałam, że najzwyczajniej potrzebował osoby towarzyszącej na uroczystość. Trochę mi przykro. Może jednak przeprowadzka pochłonęła większość jego czasu. Poza tym mówił, że wyjeżdża na trochę i poniekąd zazdrościłam mu tego wyjazdu. Marzyłam o odpoczynku oraz o tym, żeby znaleźć się jak najdalej od Brown. Obiecał, że pokaże mi wszystkie zdjęcia, które zrobi. Zataił swoje miejsce docelowe, wzmagając tym moją ciekawość. Zapewnił mnie, że parę z nich trafi pod mój pędzel. Czekałam na to z niecierpliwością. Uśmiechnęłam się, widząc skończony portret Matta, obejmującego Elizę w pasie. Naprawdę uroczo razem wyglądali. Dziewczyna poświęciła się prawie całą sobą ślubowi, co przewidzieliśmy, jednak Matt narzekał, że przestała zwracać na siebie uwagę. Przede wszystkim zarywała nocki, planując zajmowane przez gości miejsca. Mimo że pospieszyli się z nim, większość spraw organizacyjnych pozapinali już na ostatni guzik. Mężczyzna martwił się o nią, ponieważ cierpiało na tym zdrowie brunetki. Rozmawiałam już o tym z Leą. Wspólnie uzgodniliśmy, że powinnyśmy jej to uświadomić i bardziej zaangażować się w organizację. Nawet jeżeli sami wszystko wybierali, pojedziemy z Edwards po potrzebne rzeczy.
Odłożywszy ich portret, by wysechł, na sztaludze postawiłam nowe płótno. Obiecałam pani Brown, że namaluję ją wraz z mężem. Wczoraj mi wysłała jedno ze ślubnych zdjęć. Cieszyłam się, że wkrótce zakończenie roku, co oznaczało spędzenie więcej czasu w pracowni. Uśmiechnęłam się, widząc jak ojciec Lily przytula do siebie żonę. Wykonawszy początkowy zarys, usiadłam na fotelu, znajdującym się pod oknem. Może faktycznie powinnam dać blondynce szansę. Tom ją ode mnie dostał. Tylko że on żałował, tego, co się stało. A ona? Nadal brnęła w tę swoją grę, przekupywania wszystkich na swoją stronę. Czasami przychodziło mi na myśl wykrzyczenie jej wszystkiego w twarz. Powstrzymywał mnie jednak fakt, że James się z nią zakolegował. Zastanawiałam się, jak wyglądała ich relacja. Brown oczekiwała czegoś więcej. Tylko czego? Czy naprawdę Scott się jej podobał? Mężczyzna widział w niej prawdopodobnie tylko koleżankę. W takim razie, dlaczego troszczył się o nią bardziej niż o przyjaciółkę? Rozumiałam, może i potrafiłam znieść dużo, ale potrzebowałam tyle samo troski. Odkąd pamiętałam, pakowałam się w jakieś kłopoty. Czy przyjaźń z tą dziewczyną okaże tylko kolejnym błędem życia do kolekcji? Westchnąwszy, przymknęłam oczy.
 – Nel! – po domu rozszedł się krzyk mojej rodzicielki. – Przyniesiesz mi zielony segregator z gabinetu? – zapytała z wyczuwalną nadzieją w głosie.
Była wyczerpana. Wiedziałam to. Czasami odnosiłam wrażenie, że zdecydowanie za dużo na siebie brała. Dobrze, że tata o nią dbał i pilnował, by dbała o siebie i zdrowie. Wielokrotnie słyszałam, jak się o to kłócili. Po długiej argumentacji przyznawała mu rację. Dobrze wiedziała, że przesadzała.
 – Już idę! – odkrzyknęłam, ruszając do ich wspólnego gabinetu.

Po raz tysięczny przypatrywałam się zdjęciom zawieszonym na korytarzu. Jako rodzina zawsze się zgrywaliśmy pomimo konfliktów. Kłótnie kończyły się zazwyczaj kompromisem. Kochałam ją za to. Nawet jeśli bardzo źle się działo, polegaliśmy na sobie. Uśmiechnęłam się, widząc zdjęcie ślubne rodziców. Mój chrzestny podobno nieźle się na nim spił. Z tego, co słyszałam, próbował podrywać jakąś sześćdziesięcioletnią ciotkę. Wiedziałam na pewno, że od tamtego dnia unikał jej, jak ognia, ponieważ w ramach zemsty (poniekąd ją ośmieszył), wypominała mu to przy każdym spotkaniu. Szczerze mu współczułam.
Wszedłszy do gabinetu, rozejrzałam się po półkach, jednakże nie znalazłam szukanego segregatora. Mnóstwo niebieskich i białych, ale żadnego zielonego. Zajrzałam niepewnie, do szafki w biurku mamy. Grzebiąc w jej dokumentach, zachowałam się nietaktownie, ale niejednokrotnie prosiła mnie, bym coś z niego przyniosła. Jest! To ten. Swoją drogą, ciekawe, nad czym teraz pracowali. Zawsze pozwalali mi patrzeć na dokumenty, pod warunkiem, że to, co przeczytałam, zachowałam dla siebie. Oczywiście szef rodziców o wszystkim wiedział, sam wyraził na to zgodę, co mnie zdziwiło. Eliza stwierdziła, że zrobił to, ponieważ się mu podobam. Richard Miles to bardzo przystojny mężczyzna z niestety charakterem typowego kobieciarza. Trzydziesto pięcio latek skarżył się na brak kobiety, na co w pełni swoim zachowaniem zasłużył. Przyznałam, że zawód rodziców z gruntu wzbudzał ciekawość, mimo to wolałam studia artystyczne. Zajrzałam na pierwszą z kartek. Sąd... przyznaje prawa rodzicielskie państwu Adkins nad Nel Seyfierd. Co?! To jakaś chora pomyłka. Mało śmieszny żart! Przecież nawet obcy ludzie twierdzili, że przypomniałam mamę! Okłamali mnie?! Wyciąganie pochopnych wniosków jest błędne. Uspokój się... Na co się łudzę! Wyciągnąwszy kartkę, ruszyłam do salonu. Dlaczego to przede mną zataili? Przez osiemnaście lat myślałam, że jestem ich rodzoną córką! Bali się? Słabe wytłumaczenie na to, że to ukrywali! Weszłam zdenerwowana do salonu, przykuwając uwagę zdziwionej kłamczuszki.
 – Jak długo?! – zapytałam, niemal krzycząc. – Jak długo zamierzaliście to ukrywać? – Rzuciłam w nią dokumentem.

Podniosła go, zakrywając dłonią usta. Zgadywałam, co teraz myślała. Domyślałam się, że zaplanowała to inaczej. Zagryzłam wargę, próbując powstrzymać łzy. Przeniosła wzrok na mnie, podchodząc, ale się cofnęłam.
 – Nel proszę, daj wytłumaczyć. To...
Nim zdążyłam usłyszeć resztę, wybiegłam z domu, wpadając na tatę. Zdziwiony, spróbował mnie zatrzymać, ale się wyrwałam. Zaniechując bezpieczeństwa, przebiegłam przez ulicę. W ostatniej sekundzie usunęłam się z drogi rozpędzonemu samochodowi. Świetnie! Wykazałaś się odpowiedzialnością! Przez swoją głupotę prawie straciłam życie. Biegłam tak szybko, jak tylko potrafiłam. Z braku sił i uczucia bólu w kostce, upadłam pod drzewem na kolana, dając upust łzom. Oparłszy się o pień drzewa, podkuliłam nogi. Rozumiałam... Rozumiałam, że bali się mnie stracić. Rozumiałam! Nie szukałabym swoich biologicznych rodziców! To moi teraźniejsi opiekunowie zapewnili mi miłość i kochający dom. Christopher i Anne Adkins to moja rodzina. Kochałam ich. Bolało, że ukrywali przede mną prawdę. Pociągnęłam nosem, czując kolejne łzy napływające do oczu. Zawiedli mnie. Uczyli nas, że na miano rodziców zasługiwali ci, którzy kochali i wychowywali, zapewniając stabilny dom. Teraz już wiedziałam, co zamierzali tym uzyskać. Zabezpieczyli się na przyszłość. Jęknęłam, ponownie czując ucisk i ból w klatce. Szlag. Znowu to samo.
 – Nel. – Wzdrygnęłam się, słysząc imię wypowiedziane przez Jamesa. – Nel – powtórzył, kucając przede mną. – Oni cię kochają. Zawsze będziesz ich córką. – Dotknął mojego łokcia. – Neli, popatrz na mnie. – Siedziałam w bezruchu.
Jeśli przyszedł mnie przekonywać, że powinnam tam teraz wrócić, niech idzie tam, skąd przyszedł. Potrzebowałam samotności, by wypłakać się, wyżalić i wszystko przemyśleć. Roztrzęsiona, powiedziałabym coś, czego gorzko pożałuję. Wiedziałam, że dojdziemy do porozumienia, ponieważ wszczynanie kłótni niewiele pomagało. Poczułam, jak siada naprzeciw, stykając się swoimi nogami z moimi.
 – Neli, popatrz na mnie – powtórzył cierpliwie, z czułością. Niechętnie wykonałam jego prośbę. – Kochają cię. – Położył dłoń na moim policzku, ocierając kciukiem łzy.

Milczałam. Patrzyłam mu w oczy, próbując wykrztusić z siebie choćby jedno słowo. Potrzebowałam go. Spuściłam wzrok na swoje dłonie.
Nim zorientowałam się, co się działo, siedziałam na kolanach mężczyzny, otulona ramionami. Wtuliłam się w niego, płacząc.
 – Też ich kocham – załkałam. – Boli mnie, że okazali się taką...
 – Shhh... – przerwał mi, głaszcząc mnie po włosach. – Wiem. – Pocałował mnie w skroń. – Oni też wiedzą. – Zaczął mnie kołysać. – Błagam. Uważaj następnym razem, w jaki sposób przebiegasz przez ulicę. Codziennie widzę ludzi, którzy zginęli w ten sposób – głos mu zadrżał. – Postąpiłaś nieodpowiedzialnie!
Zacisnęłam mocniej ręce, słuchając bicia jego serca. Życie coraz bardziej się komplikowało, a James wspierał mnie jak anioł stróż. Zawsze pojawiał się, gdy tego potrzebowałam. Nawet wtedy, gdy samochód potrącił naszego psa. Uśmiechnęłam się, uspokajając się.
 – Dziękuję, James, że jesteś. – Pociągnęłam nosem, zostając w tej samej pozycji.
 – Zawsze będę – szepnął. – Pokażę ci coś – zaczął niepewnie, odsuwając się ode mnie.
Spojrzałam na niego pytająco.
 – Zaufaj mi, nieważne dokąd cię zaprowadzę.
 – Zgadzam się.
Zagryzłam wargę, czując nadal jego rękę na biodrze. Przez całą drogę obejmował mnie, jakby bał się, że zrezygnuję. Lubiłam czuć jego bliskość, ponieważ działała uspokajająco i pozwalała opanować moje emocje. Zachichotałam, widząc jego skupianą na drodze minę. Spiął mięśnie, jakby wahał się nad decyzją.
 – Jesteśmy. – Stanęliśmy przed dość dużym budynkiem, otoczonym poniszczonym płotem i bramą.
Spojrzałam na chłopaka, marszcząc brwi. Pociągnął mnie w stronę uliczki. Zaczynałam się coraz bardziej bać tego, co tam czekało. Na pewno zadbał o bezpieczeństwo, ale ten budynek wyglądał dość przerażająco. Został obdarty z tynku, pozostawiając dziury z nagimi cegłami. Poniszczone okna z widocznymi pęknięciami, nadawały się do wymiany. Cofnęłam się, widząc tylko połowę schodów. Brunet spojrzał na mnie pytająco, ale nie zareagowałam. Bałam się z tam wchodzić. Mężczyzna z powrotem objął mnie w pasie, dodając odwagi. Spojrzałam na niego niepewnie, na co się wyraźnie zirytował.
W końcu weszliśmy przez – o dziwo, nowe drzwi. Znajdowaliśmy się w średniej wielkości, nieco obskurnym hallu. Ze ścian odchodziła farba, a po obu stronach wisiały schludne wieszaki. W pomieszczeniu znajdowały się dwie pary drzwi oraz korytarz. Na jednych z nich została przymocowana plakietka ze zdartym napisem. Przybliżyłam się do przyjaciela. Scott to policjant, przecież znał się na prawie. Ku mojemu niezadowoleniu, puścił biodro. Zamiast tego, złapał za rękę, skręcając w prawo. Weszliśmy do wnętrza przypominającego jadalnio-salon. Zaskoczona spojrzałam na Scotta.
 – Witaj w domu dziecka. – Uśmiechnął się smutno. – Zostali wyrzuceni z poprzedniego budynku, a w zamian dostali to coś.
 – Jejms! – z korytarza dobiegł nas piskliwy krzyk małej dziewczynki.
Mała rzuciła się mu na szyję, wtulając się w niego.
 – Plyszedłeś jus po mnie? – zapytała z iskierkami w oczach.
 – Nadal nad tym pracuję. – Puścił jej oczko, postawiając na ziemi.
Przyjrzałam się uważniej dziewczynce, która wyglądała na około pięć lat. Miała jasne blond włosy, sięgające do łopatek oraz duże niebieskie oczy. Zadarła lekko nosek, patrząc na mnie. Poprawiwszy swoją sukienkę, wciągnęła swoja malutką dłoń.
 – Jestem Emily. – Uścisnęłam ją lekko, kucając przed nią. – Jesteś dziewcyną Jejmsa? – wypaliła nagle. – Bo wies...
 – Nie – zgromił ją wzrokiem.
 – Jak tam chcesz, tylko...
 – Emily – upomniał ją zirytowany.
 – No dobrze, tleba było mówić, ze to jest sekret. – Przytuliła się do mnie.
 – Wies, ze to moze mój nowy tatuś? – Wskazała na bruneta.
Spojrzałam na niego, spod uniesionych brwi. Pierwszy raz usłyszałam o takim pomyśle. Najwyraźniej czekał na wyrok sądu, ponieważ adopcja to trudny proces. Zwłaszcza jeżeli chodziło o samotnych rodziców. Odczułam ogromną wdzięczność wobec rodziców, za to, że mnie przygarnęli. To miejsce przypominało opuszczony dom. Dzieci potrzebowały kochającego domu i rodziny.
 – Nie słuchałaś! – Dziewczynka tupnęła nogą.
 – Przepraszam, zamyśliłam się. – Zacisnęłam zęby, próbując stłumić śmiech.
 – To pobawisz się ze mną? Duzio o tobie słyszałam. – Uśmiechnęła się szeroko.
 – Emily! – zgromił ją James.
 – Oczywiście.
Po chwili siedzieliśmy w niewielkim żółtym pokoju. Mała bez chwili zastanowienia podbiegła do jednego z czterech łóżek i wyciągnęła spod poduszki pomiętą szmacianą lalkę. Pogładziła jej rude włosy, wydymając usta. Rozczuliłam się, widząc, jak podaje mi rękę lalki, bym się z nią przywitała. Uścisnęłam ją, udając przejętą.
 – Nel, poznaj Lulu. Lulu to jest plysła dziewcyna...
 – Emily. – Brunet zamknął oczy.
 – Jejms! Sam przeciez mówiłeś, ze...
 – Emi, pokażesz Nel, jakie masz dla niej sukienki?
 – Zapomniałabym. – Stuknęła się rączką w czoło.
Ponownie „zanurkowała” pod poduszkę. Zerknęłam na Scotta, który wpatrywał się w nią jak w obrazek. Zastanawiałam się, co go skłoniło do podjęcia decyzji o adopcji. Wątpiłam, by wpadł na to, jak za pstryknięciem palców. Przeanalizowałam jeszcze raz moment pojawiania się przyjaciela. Tata pewnie go poprosił, by za mną poszedł, chociaż oboje powinni być w pracy. Cieszyłam się z jego obecności, ale to trochę podejrzane. Wzdrygnęłam się, czując męską dłoń na ramieniu. Zerknęłam na Jamesa, który pomagał Em. Chwila... Odwróciłam się speszona za siebie. Uniosłam niepewnie wzrok na twarz nowoprzybyłego mężczyzny. Patrzył na mnie ze ściągniętymi brwiami.
 – Cześć Joel. – Twarz bruneta pojaśniała. – To jest Nel.
 – Adkins, miło mi. – Wyciągnęłam w stronę blondyna rękę.
 – Story, również. – Uścisnąwszy ją krótko, usiadł na jednym z łóżek.
 – J jest synem kobiety, która jest dyrektorem tej placówki. No, Em, pokaż Nel sukienki, a ja poszukam twój zeszyt. – Schylił się do jej różowego plecaka.
Mała z zafascynowaniem przedstawiała mi kreacje, w które ubierała lalkę. Zerknęłam na zielonookiego, biorąc do ręki jedną z sukienek. Bezkarnie wpatrywał się w tyłek Jamesa opinany przez jeansy, zagryzając wargę. Skrzywiłam się na myśl o jego wyobrażeniach. Oczywiście, tyłek miał niezły i to bardzo, ale uczęszczał regularnie na siłownię, więc go wypracował. Mnie też się on podobał, ale wzrok, jakim na niego patrzył, był obleśny. Niech to! Przyłapał mnie. Zmierzył mnie chłodnym wzrokiem. Wzdrygnęłam się pod nim, wracając do oglądania sukienek. Wzbudził we mnie ciekawość czy brunet wiedział, że chłopak wręcz pożerał go wzrokiem. Wolałam zapomnieć, co siedziało w jego głowie. Uśmiechnęłam się do Emily, kiedy podała mi ostatnią sukienkę.
 – Ta jest moją ulubioną. Lulu ubiela ją na specjalne okazje.
 – Mam. – Brunet wyciągnął fioletowy zeszyt. – Leżał na samym dnie, Em. – Spojrzał na nią pobłażliwie.
 – Pokaze ci mój najlepszy lysunek! – zapiszczała zadowolona. – Jestem na nim ja, Joel i Jejms! – Wyprostowała się dumnie.
Spojrzałam na blondyna, który uśmiechał się cwanie, patrząc na poczynania małej.
 – Też tak uważam – wtrącił spokojnie, na co James parsknął śmiechem.
 – Podoba ci się wszystko, na czym jesteś.
 – A to moja wina, że bije ode mnie...
 – Zlazłam! – Zafascynowana podsunęła mi zeszyt pod nos.
Zapatrzyłam się, widząc rysunek, na którym James trzymał małą za rękę. Przeniosłam wzrok na trzecią postać. Stała z boku z delikatnym uśmiechem na twarzy.
 – Lubisz lysować? – zagadnęła.
 – Uwielbiam. Rodzice zrobili mi na poddaszu pracownię. – Zaśmiałam się, przekładając kartki.
 – Naplawdę?! – Wytrzeszczyła oczy. – A dasz mi coś namalować? Jejms mówił, że uwielbia patleć...
 – Em! – warknął niespokojnie James.
 – Oczywiście – poczochrałam jej włosy, na co jęknęła niezadowolona.
Przez resztę spotkania James pilnował, żeby Emi trzymała język za zębami, powstrzymując ją przed powiedzeniem czegoś mało komfortowego. To zabawne patrzeć, jak próbował ją uciszyć swoją przyszłą córeczkę. Razem wyglądali naprawdę uroczo. Przykro mi, że mała znajdowała się z innymi dzieciakami w takim miejscu. Dostaliśmy mnóstwo laurek i obrazków od dzieci, które się do nas zbiegły. Blondyneczka stała zazdrosna, kiedy niektóre z nich siadały nam na kolanach. Ba! Jedno nawet zepchnęła! Przygryzłam wargę, czując napływające do oczu łzy. Dlaczego nikt się nimi nie interesował? Co prawda niektóre to rozrabiaki, próbujące zwrócić na siebie uwagę. One potrzebowały tylko odrobiny uwagi i miłości. Zdecydowana większość z nich spędzi całe swoje życie w domu dziecka, dopóki do osiągnięcia pełnoletności.
Wzdrygnęłam się ponownie na myśl o Joelu. Przy każdej sposobności, patrzył się bezkarnie na tyłek Scotta, oblizując usta oraz dotykał go, kiedy tylko przytrafiła się sposobność. Westchnęłam, zatrzymując się przed domem. Czując, jak James obejmuje mnie w pasie, wtuliłam się w niego. Pocałował mnie w czoło.
 – Będziesz przy mnie, gdy będę z nimi rozmawiała? – zapytałam, połykając łzy.
 – Zostanę w pokoju. – Potarł moje ramię. – Będzie dobrze, zobaczysz. Jestem tego pewien. – Przepuścił mnie, bym weszła pierwsza do domu.
Weszłam niepewnie, rozglądając się. Spojrzałam na mamę, tulącą się do taty. Wiedziałam, że płakała. Mężczyzna odwrócił w moim kierunku wzrok. Patrzyłam w jego zaszklone oczy, widząc w nich skruchę. Szepnął coś do rodzicielki, ponieważ ta od razu odwróciła się w moją stronę.
 – Nel! – Podbiegła do mnie, zamykając w szczelnym uścisku. – Tak bardzo się bałam. – Pocałowała mnie w czoło, płacząc.
 – Skarbie, nie rób tak więcej. – Tata objął nas. – Nigdy. To było nierozsądne! Ten samochód prawie cię potracił!
Siedzieliśmy na sofie czekając, aż James przyniesie nam herbatę. Wiedziałam, że powinnam zostać z nimi sama, ale obecność bruneta dodawała mi odwagi.
 – Dziękuję, kochanie – zwróciła się do niego, mama.
 – Proszę bardzo. – Uśmiechnąwszy się, skierował się w stronę schodów.
 – Długo staraliśmy się dziecko – zaczęła mama – jednak wszystkie nasze starania szły na marne. Usłyszałam od lekarzy, że nie będę mogła mieć dzieci. W jednej chwili cały świat zawalił mi się na głowę. Próbowałam nawet rozstać się z tatą, ale szybko wybił mi ten pomysł z głowy. Pewnego dnia zaproponował, żebyśmy zaadoptowali dziecko. Z początku podeszłam do tego sceptycznie. Bałam się, że nigdy nie zostanę pokochana jak matka. Jednak po długich namowach, zgodziłam się. – Spojrzała na swojego męża.
 – Kiedy weszliśmy do domu dziecka, usłyszeliśmy płacz. Uspokajały cię trzy opiekunki. – Zaśmiał się przez łzy. – Ani myślałaś o posłuchaniu ich. Weszliśmy niepewnie do pokoju, widząc jak te trzy kobiety stoją nad twoim łóżeczkiem i zastanawiają się co zrobić. Kiedy do ciebie podeszliśmy, zaczęłaś się uspokajać. W pomieszczeniu rozbrzmiał twój śmiech. Niecierpliwiłaś się, wyciągając w naszą stronę swoje rączki. Już wtedy wiedzieliśmy, że będziesz nasza. – Uśmiechnął się na to wspomnienie.
 – Dlaczego to przede mną ukrywaliście?
 – Wiele razy próbowaliśmy zacząć ten temat, naprawdę – zapewniła mama.
 – Bardzo wam dziękuję, że pokochaliście mnie jak własne dziecko. Zapewniliście mi cudowny dom, spośród tylu osieroconych. Wiem, że wiele dzieci powinno znaleźć się na moim miejscu. Bardzo was kocham. Boli mnie, że tak mało mi ufaliście. Rozumiem wasz strach o to, że poszukam ludzi, którzy... mnie zrobili. – Tata parsknął śmiechem. – Może nawet przeszłoby mi to przez głowę, ale mam ich gdzieś. Wiem, że nie zasługują na moją uwagę. Mamo, tato, to wy jesteście moim rodzicami. To wy pomagaliście stawiać mi pierwsze kroki i uczyliście mówić. Kochaliście mnie jakbym...
 – Jesteś naszym dzieckiem – wtrącił tata.
 – Jestem. Kocham was. – Wtuliłam się w mamę.
 – Wybaczysz nam? – zapytała z nadzieją w głosie.
 – Tak naprawdę... nie mam czego. Teraz to widzę.
 – Mądra dziewczyna. – Pocałował mnie w głowę tato. – Leć do Jamesa, czeka.
 – To poczeka.

3 komentarze:

  1. No to się trochę źle porobiło, że Nel nie jest ich córką... ale mimo wszystko James ma rację. Kochają ją. Nie ma znaczenia, że Anne jej nie urodziła...
    Kochana malutka xd tylko trochę rozgadana xd dzieci momentami mogą wygadac nawet największe sekrety xd i to jest mały problem haha xd
    James mógłby być naprawdę dobry tatą... ale potrzeba też mamusi xd If you know what I mean xddd

    Mówiłam, że nadrobię xd i nadrobiłam xd czekam na więcej xd dawaj znać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://adussangelika.blogspot.com/2019/08/rozdzia-x.html zapraszam :)

      Usuń
    2. https://adussangelika.blogspot.com/2019/09/rozdzia-xi.html zapraszam :)

      Usuń

Każdy komentarz jest motywujący!